sobota, 29 października 2011

Świat jest do zdobywania!

Właśnie przemeblowuje swoje życie. Tuż przed 45. urodzinami. Mówi, że czuje się tak, jakby robiła gruntowne porządki na zimę. Kiedy w lutym zmarła jej ukochana mama, ona zrozumiała, że teraz już musi być sama swoim opiekunem. Zmieniła krąg znajomych. Z telefonu wyrzuciła numery tych, z którymi od dawna już nie miała o czym rozmawiać. Rozstała się z dotychczasowym agentem. Zatrudniła nowego. Przestała marnować czas na nocnych imprezach, z których nic dla niej nie wynikało. Zaczęła planować nowy rozdział swojego życia. Postanowiła zacząć spełniać swoje marzenia o karierze w świecie, o udziale w międzynarodowych ambitnych produkcjach za oceanem. Bo kiedy, jak nie teraz? Przecież wszystko jest możliwe…

Tego wywiadu miało nie być. Bo Małgorzata Foremniak to dziś już zupełnie inna osoba niż ta jeszcze kilka lat temu. Znajomi z jej bliskiego niegdyś kręgu mówią, że ona jakby zniknęła. Nie pojawia się na pokazach mody, imprezach organizowanych przez czołowych przedstawicieli show-biznesu. Jak nigdy wcześniej niechętnie udziela wywiadów, nie przyjmuje zaproszeń do porannych programów telewizyjnych, nie chce o sobie rozmawiać. Wydaje się skupiona jedynie na pracy. Do niedawna pojawiała się jako juror w programie „Mam talent”, a jej fani nadal mogą ją raz w tygodniu podziwiać jako lekarkę Zosię w serialu „Na dobre i na złe”. Co dzieje się w życiu jednej z najpopularniejszych polskich aktorek poza kamerami? Jak teraz żyje? Dlaczego jest taka wyciszona? Małgosia Foremniak zgodziła się na rozmowę z „Galą”. Zapewniła jednak, że to wyjątek, i że to ostatnia rozmowa na następne długie miesiące.

Na wywiad przyszła uśmiechnięta i jak zwykle spokojna. Zamówiła zieloną herbatę. Nigdzie się nie spieszyła. Uśmiechała się, jakby nosiła w sobie jakąś niezwykłą tajemnicę. Ten rok był dla niej wyjątkowo trudny. W lutym odeszła jej mama, z którą była bardzo związana. Nie sposób o niej nie myśleć. Małgosia myśli ciągle. Na przykład o tym momencie, kiedy na kilka miesięcy przed śmiercią czesała mamy włosy. „Przypomniał mi się wtedy wiersz Leśmiana: »Czas przeleciał nam przez włosy, aż posiwiały w jego płomieniu…«”. Jak żyć teraz, kiedy zabrakło tak ważnej osoby? Kiedy umiera mama, trzeba stać się opiekunami dla samych siebie. I wziąć życie w swoje ręce. A Małgosia właśnie postanowiła wywrócić swoje życie do góry nogami.

Królowa Śniegu za oceanem

Wszystko zaczęło się od zmiany agenta. Dla artystów to, kto ich reprezentuje, jest bardzo ważne. To agent właśnie pracuje nad ich wizerunkiem w mediach, dba o nowe, prestiżowe kontrakty. To opiekun i doradca. Czasem tak bliski jak rodzina. Nowy agent Małgosi  nie chce być osobą publiczną, woli trzymać się w cieniu. To on właśnie namówił swoją gwiazdę, aby pomyślała o pracy za granicą, żeby nie bała się spróbować swoich sił w wielkich produkcjach międzynarodowych. Najpierw jednak trzeba było doszlifować angielski. „Mam teraz potrzebę posługiwania się tym językiem lepiej niż dotychczas. Mogłabym nawet żyć poza Polską. Nasz dom jest tam, gdzie jesteśmy my” – mówi dzisiaj aktorka. I dodaje, że brak jest jej nowych wyzwań aktorskich. „Wspaniale byłoby, gdyby nowe role zdarzały się także poza granicami Polski”. Teraz Małgorzata spotyka się już z zachodnimi producentami. Jak nieoficjalnie wiadomo jeździ na rozmowy do Włoch, USA. O szczegółach nie chce mówić. Na to jeszcze za wcześnie.

O jej talencie i ambicji chętnie opowiadają za to ci, z którymi pracowała i pracuje w Polsce. Reżyser Piotr Wereśniak, który 10 lat temu zaczynał reżyserować „Na dobre i na złe”, a ostatnio pracował z Małgorzatą na planie filmu „Och Karol 2”, nazywa ją „aktorką emocjonalną”. „Bo Małgosia nie przepuszcza roli przez głowę, ale przez serce – mówi. „Jest urocza, ma wdzięk, czar i to przenika przez ekran. To duży talent”. Sama Małgosia dzisiaj tak mówi o swoim aktorstwie: „Myślę, że zostałam trochę zaszufladkowana. Nie tylko zresztą ja. Rzadko pisze się scenariusze pod  aktora, by dać mu szansę pokazania swojej osobowości w różnych odsłonach”.
Ze zdaniem Foremniak zgadza się inny reżyser Patryk Vega: „To zakała polskiego kina, że obsadza się aktorów »po warunkach«” – mówi.  Małgorzata zagrała (rewelacyjnie!) w reżyserowanym przez niego „Pitbullu” ciężarną żonę policjanta. „Dlatego ja obsadziłem Małgosię wbrew temu, co do niej przylgnęło, czyli wbrew serialowej Zosi. Dla ludzi, którzy ją dobrze znają, to był szok. Mówili, że nie spodziewali się, że coś takiego w niej siedzi. Małgosia przekroczyła w tej roli siebie. Zaskoczyła mnie na planie. Pamiętam ją w scenach pełnych agresji. Były naprawdę świetne. Dlatego ja tę „malutką”, delikatną Małgosię obsadzałbym tylko w ten sposób”.

„Ona powinna grać np. Królową Śniegu, ma potencjał na silne osobowości, bezwzględne, negatywne. Do tej pory fatalnie ją zaszufladkowywano” – mówi Ilona Łepkowska, scenarzystka serialu „Radio Romans”, w którym Małgorzata grała na początku swej kariery filmowej. „Bywają aktorzy, którzy są świetni w teatrze, ale w ogóle nie sprawdzają się na małym ekranie. Małgosia jest typowym »zwierzęciem telewizyjnym«. Gdy zaczynała, nie wydawała się wybitną aktorką, ale miała w sobie coś tak sympatycznego, tak ciepłego i szczerego, że natychmiast zaskarbiła sobie sympatię widzów. Pamiętam z tamtych czasów, że była brunetką i to u nas w serialu zaczęła grać z ciemnymi włosami. Równocześnie dostała rolę w „Banku nie z tej ziemi” i pewnego dnia przyjechała z tamtego planu na nasz… jako blondynka. Musieliśmy szybko zmieniać scenariusz”.

Potem był serial „Na dobre i na złe” i rola doktor Zosi, najbardziej lubianej anestezjolog w Polsce. „Każdy chyba marzył, żeby dać się uśpić takiej lekarce” – śmieje się Ilona Łepkowska. „Mam wrażenie, że jako jurorka w show »Mam talent« Małgosia czasami nadmiernie się egzaltuje. Ale być może w tym programie jest właśnie „Panią od Emocji”. Kiedyś po każdym odcinku pytałam przyjaciółkę: »Ile razy Małgosia dziś płakała?«”. Dziś te odcinki też już są przeszłością. Foremniak wydaje się teraz o wiele bardziej opanowana, pewniejsza siebie, dużo spokojniejsza. Po raz pierwszy od dawna ma na siebie plan. A to daje siłę.

Wianek i aureola

Nawet w czasie niezwykłej emocjonalności w pracy Małgorzacie udawało się zachować spokój i rozsądek w domu. Kiedy urodziła się jej pierwsza córka Ola, Małgosia miała 22 lata i od tej chwili to córka  nie ona stała się najważniejsza. Kilka lat temu aktorka zdecydowała się na adopcję. W jej domu zamieszkała Milena i jej brat Patryk. Artur Żmijewski, który gra  z Małgosią od lat w serialu „Na dobre i na złe”, pamięta ten czas, kiedy aktorka zaczęła mierzyć się z pomysłem adopcji. „Byłem świadkiem tego procesu. Ola, córka Małgosi, znalazła się w szpitalu i tam zaprzyjaźniła się z inną dziewczynką, przebywającą na tym samym oddziale. A że Małgosia nie może przejść obojętnie wobec krzywdy dzieci, podjęła wówczas heroiczną, moim zdaniem, decyzję o adopcji” – mówi Żmijewski. „To jeden z dowodów na to, jak bardzo jest otwarta na drugiego człowieka. Wzięła odpowiedzialność za wychowanie dwójki dorastających dzieci i podziwiam ją za to”.

Joanna koroniewska, która od lat gra z Foremniak w spektaklu „Jabłko” w warszawskim Teatrze Komedia mówi: „Poznałam Małgosię od zupełnie innej, nie tej medialnej strony. Jest osobą szalenie ciepłą i rodzinną i przez tę dobroć często dostawała po głowie. Myślę, że jest absolutnym wzorem do naśladowania dla każdej matki. To dzieci są dla niej priorytetem i to one właśnie dają jej siłę. To przede wszystkim dzięki nim ma dystans do otoczenia”.

To ciepło i potrzebę życia rodzinnego Małgorzata wyniosła z domu. A właściwie nauczyła ją tego mama. To od niej usłyszała najważniejsze zdanie, które dziś traktuje jak motto. „Małgosiu, pamiętaj świat jest do zdobywania”. „Jestem mojej mamie za to tak bardzo wdzięczna” – mówi dzisiaj. „Nie mogę nawet dziś powiedzieć, że mi Jej brakuje. Ona jest. Tylko nie mogę Jej dotknąć. Mam wrażenie, że nic się nie kończy”. Wspomnienia wspólnie przeżytych z mamą chwil dają jej niesamowitą siłę. „Pamiętam taki moment, kiedy jechałam z mamą i moją córką Olą do Warszawy. Mama siedziała na przednim siedzeniu. Przypomniałam sobie z dzieciństwa, jak odwracała się do nas i łapała mnie i moje rodzeństwo za ręce. Wtedy, tamtego dnia też się odwróciła. I dotknęła mojej ręki. Spojrzałam na jej dłoń… i miałam taką stop-klatkę. Poczułam potrzebę zapamiętania tego obrazu. I zapamiętywania w ogóle takich obrazów. Bo to zostaje. Życie to obrazy”.

Tą dobrocią i wdziękiem Małgorzaty oczarowana jest Beata Tyszkiewicz. „Gdy patrzę na Małgosię, odbieram ją jako wieczną dziewczynę, nie kobietę. Zawsze widzę u niej wianek na głowie. Trochę jak u rusałki. Małgosia jest jakby w aureoli. Trzeba by jej podesłać butelkę płynu do czyszczenia tej aureoli” – opowiada ze śmiechem. Małgosia też się uśmiecha, słuchając, co mówią o niej inni. Bo ona lubi ludzi. I ciągle jest na nich wrażliwa. Sama nie chce o tym mówić. Ale chętnie mówią inni. Robert Kozyra na przykład do końca życia nie zapomni dnia, kiedy przyszedł jako początkujący juror do programu „Mam talent”. „W ekipie ponad sto osób, wszyscy się znają i mówią do siebie po imieniu. Zgrany zespół i ja maksymalnie zestresowany. Było ciężko. W przerwie Małgosia wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do jakiegoś pokoju. Tam odpięła nam obojgu mikroporty. Spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała coś takiego, że wyszedłem, „otrzepałem się” i było już świetnie. Nigdy jej tego nie zapomnę”. „Wszystkiego, co najlepsze nauczyła mnie mama” – mówi Małgosia z rozbrajającym uśmiechem.

Obalić tabu

Mama nauczyła aktorkę walczyć o swoje, bycia silną. Ale w pewnym  momencie ta sama siła okazała się  przeszkodą w drodze do osobistego szczęścia. „W moich związkach to ja byłam motorem. Przejmowałam czyjeś problemy, uważałam, że powinnam je rozwiązać. Siebie odkładałam na potem. Myślałam, że jestem tak silna, że ze wszystkim sobie poradzę. Dziś wiem, że to był błąd” – mówiła Małgorzata. Zanim nauczyła się rozstań, przeżyła kilka burzliwych miłości. W łódzkiej Filmówce, gdzie studiowała, wszyscy się kochali w pięknej „Foremce”. Dlatego nie dziwi fakt, że szybko wyszła za mąż. Z pierwszy mężem Tomaszem Jędruszczakiem (zginął w wypadku samochodowym w 2005 roku) ma córkę Aleksandrę.

Z drugim mężem, reżyserem Waldemarem Dzikim, związała się w trudnych okolicznościach. Ona po rozwodzie, on w trakcie rozwodu z aktorką Darią Trafankowską (z którą Małgorzata grała w „Na dobre i na złe”). Ale stanowili dobre małżeństwo. Stworzyli dom dla córki Małgosi z pierwszego małżeństwa, a potem adoptowali dwójkę dzieci. Jednak i ten związek nie przetrwał. Niedawno Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł rozwód. Zapytana kiedyś,  czy nie byłoby lepiej dla dzieci, gdyby się nie rozwiodła, aktorka odpowiedziała: „Co będzie lepiej dla dzieci? Przecież dzieci wychowujemy nie tylko przez nasze słowa, ale przede wszystkim przez nasze wybory. Dzieci na nas patrzą, chłoną naszą energię. Albo w domu coś jest, albo nie ma. Prawdziwych relacji nie da się ukryć” – odparła.

Ostatni, mocno komentowany związek aktorki z tancerzem Rafałem Maserakiem  należy już do przeszłości, ale wciąż budzi wiele emocji. „Oto kobieta, która ma odwagę pójść za swoimi emocjami i nie boi się obalić tabu: romans dojrzałej kobiety i młodszego mężczyzny” – pisali  na forach internauci. „A co to za tabu?! Nie żyjemy w średniowieczu. Moja odwaga to właśnie szczerość, za którą dużo zapłaciłam. I płacę nadal. Jest wielu »świętych«, którzy prowadzą podwójne życie. I pozostają »świętymi«. A ja będę szczera, tak jest czyściej. W środku” – mówiła „Gali”. Odważnie. Dziś tamte uniesienia już za nią. Teraz przyszedł czas na nią samą. Nowy etap w życiu. A nowy mężczyzna? Na pewno gdzieś jest, tylko jeszcze do niej nie dotarł. Tak zawsze lubiła powtarzać. Dziś dodaje jeszcze: „Życie przynosi nam to, jakie dostaje zamówienie”.

Delikatny płomień

Z taką samą odwagą zabrała się dzisiaj za „przemeblowywanie” swojego życia. „Właśnie skończyłam zimowe porządki (śmiech). Dla mnie życie to delikatny, ale stały płomień, który jest niezniszczalny. Co jakiś czas zrzucamy z siebie wszystko to, co jest ciężarem, balastem po to, by móc znowu się odrodzić” – mówi „Gali”. I faktycznie to robi.

„Od kilku lat media usilnie, poprzez różnego rodzaju kompilacje zdjęć, komentarzy czy moich wypowiedzi wyjętych z kontekstu, próbowały budować zafałszowany obraz mojej osoby” – twierdzi. „A najbardziej bolesne było to, że przyczyniły się do tego również osoby z bliskiego otoczenia (…). Dlatego wykasowałam pewne numery telefonów. Bez chwili wahania. Całkowicie wykasowałam tych ludzi z mojego życia. Nie chcę mieć z nimi do czynienia. Prawda o nich ma inne oblicze, niż widać to w mediach. Kiedy zaczynałam pracę, aktor nie był tak inwigilowany. Można było żyć swoim życiem. A teraz jesteśmy nieustannie podglądani. Wręcz śledzeni. Bardzo to się nasiliło w ciągu ostatnich kilku lat. Media wręcz uzurpują sobie prawo wchodzenia w nasze życie. Życie aktora może być podglądane, ale tylko wtedy, jeżeli występuje w sytuacjach stricte zawodowych. Natomiast jego życie prywatne należy do niego. Bo ma do tego prawo. Jest takim samym człowiekiem jak każdy inny”.

Robert Kozyra zastanawia się, jak udało się jej kroczyć tak długo z podniesioną głową. „Paparazzi szaleją na jej punkcie, jest śledzona, napastowana, a jednak ma w sobie godność. Niejedno w życiu przeszła, ale na ten teren naprawdę prywatny nie wpuściła mediów. To duży plus” – dodaje. „Poza tym, wciąż jest na topie. A niełatwo utrzymać się w tej branży przez 20 lat. Jest taką naszą polską Marilyn Monroe – ma w sobie kruchość na granicy neurotyczności i racjonalność cechującą kobiety dojrzałe. To taka niby słodka blondynka, która – gdy trzeba – pokaże pazur. Czuję, że ona niejedno w życiu przeszła” – mówi Kozyra.

Czy zdoła zachwycić sobą świat? Zdobyć takie role, o jakich marzy? Małgorzata jak nikt inny potrafi żyć w zgodzie z samą sobą, budować swoje życie tak, aby jej samej nie uwierało. A teraz z optymizmem i wiarą patrzy w przyszłość. „Najważniejsza jest jakość tego, z czym się zmierzam. Poprzeczka ustawiona przede mną”.








Źródło: Gala

piątek, 30 września 2011

Odcinam przeszłość


Kilka miesięcy ciszy po śmierci mamy i znów jest w centrum zainteresowania. Jak zawsze. Teraz jednak mówi zdecydowane „nie” pisaniu nieprawdy na własny temat. Małgorzata Foremniak bierze sprawy w swoje ręce. Wszystko wokół siebie czyści. Odcina grubą kreską to, co było, od tego, co jest.
– Zamilkłaś, nie udzielasz wywiadów.

– Żyję w swoim świecie i mam się dobrze.

– Dzwonię do ciebie z propozycją wywiadu, a ty zamiast o nowej roli opowiadasz podekscytowana o niezwykłych osobach skupionych wokół pisma „Wspak”. To powiedz, gdzie takich ludzi spotykasz?

– Jechałam do ośrodka w Łodzi, odwiedzić dzieci nieuleczalnie chore. Stoję na dworcu w Warszawie i widzę człowieka w czerwonej bluzie. Wyróżniał się, miał długie siwe włosy i sprzedawał gazetę. Podeszłam, kupiłam. Okazało się, że to „Wspak”, pismo wydawane przez ludzi wspierających osoby wykluczone. Przeczytałam i pomyślałam: „chcę być z nimi”. Zadzwoniłam do redakcji, oferując pomoc. Tak to się zaczęło.

– Pomagasz Fundacji Spełnionych Marzeń, działasz w akcjach charytatywnych. Nie za dużo bierzesz na siebie?

– Angażuję się tam, gdzie chcę i na ile mogę. Kiedy przeczytałam „Wspak”, pomyślałam: „Chcę coś dla tych ludzi zrobić, bo w tej inicjatywie chodzi o to, aby wykluczonych przywrócić do życia, dać im szansę, żeby stanęli na nogi, i – co ważne – osiągnąć to przy ich aktywnym udziale”. Tak poznałam wspaniałe osoby. Bezdomność bywa wyborem, ale często jest koniecznością bez wyboru, efektem splotu wydarzeń życiowych i zmagania się z losem. Ciężar przeciwności powoduje, że taki człowiek nie może sam się podźwignąć, choć bardzo chce. I wtedy dłoń drugiego człowieka jest ratunkiem.

– A jeszcze niedawno mówiłaś, że masz dosyć bycia samarytanką.

– We mnie bardzo dużo się zmieniło. Jestem w czasie przemiany. Postawiłam sobie pionową kreskę odcinającą to, co było, od tego, co jest.

– Impulsem do zmiany była śmierć mamy?

– Tak, to był jeden z bodźców. Pierwszy raz przeżyłam śmierć tak bliskiej osoby. To bardzo bolesne doświadczenie, ale jednocześnie wielkie i piękne, bo jest pewnego rodzaju oczyszczeniem, początkiem czegoś nowego. Trzeba tylko się do niego przygotować i przeżyć je z otwartym sercem.
Z chwilą, kiedy umiera mama, stajesz się opiekunem dla samej siebie. Bo skąd się bierze ból? Z faktu, że już nigdy nie będziemy mieć bezpośredniego kontaktu z tą osobą. Ale jej odejście jest wielką lekcją. Wnosi przemyślenia, refleksje i wzbogaca wnętrze.

– Dlaczego akurat odejście mamy stało się dla ciebie bodźcem do zmiany?

– Dlatego, że jestem wiecznym poszukiwaczem. Kimś, kto ciągle zadaje sobie pytania. Kiedy pytam, przychodzą odpowiedzi, które dają impuls do transformacji życia. A śmierć mamy wyzwoliła we mnie wiele pytań.

– Powiedz, na czym ta transformacja polega? 

– Obserwuję własne życie, sytuacje, dokonuję selekcji zdarzeń i ludzi, dostrzegam prawdziwe wartości. Zmieniłam też stosunek do własnej emocjonalności.

– W tym sensie, że nie jesteś już tak emocjonalna?

– Nie. Emocje są potrzebne, to narzędzia duszy. Tylko nieumiejętnie użyte mogą szkodzić. Zaczęłam spoglądać na wszystko z dystansem, nie wchodzę emocjonalnie w coś, co może okazać się porażką.

– To znaczy?

– Rodzice wpoili mi prawość i szacunek do wszystkiego, co mnie otacza. Traktuję ludzi tak, jak sama chciałabym być traktowana – z otwartością, po partnersku. Jednak wielu z nich uważało to za moją słabość, a nie siłę i wartość. Przekonałam się, że ludzi trzeba traktować tak, jak na to zasługują.

– Nie myślałaś, że może sama jesteś sobie winna? 

– …że jestem ofiarą swojej wrażliwości? Ależ ja nie czuję się ofiarą. Bo nie  przypuszczałam, że znalazłam się wśród ludzi, którzy kreowali zdarzenia i sytuacje, aby mnie wykorzystać i sprzedać moją i mojej rodziny prywatność dla własnych celów.

– Zastanawiałaś się, dlaczego akurat tobie się to przytrafia? Może gdybyś nie brała udziału w różnych programach telewizyjnych, nie budziłabyś takiego zainteresowania?

– Nie, to nie ma znaczenia. Pewien typ ludzi zawsze znajdzie powód, żeby na kimś żerować, uzurpuje sobie prawo do wchodzenia w czyjeś życie bez pukania. Ci ludzie wykorzystują egoistycznie przez siebie stworzone sytuacje i zdarzenia do kreowania samych siebie i swoich potrzeb, nie zważając na cenę, jaką mogę ponieść ja i moja rodzina.

– Bycie aktorką generuje zainteresowanie, czy tego chcesz, czy nie.

– Oczywiście, ale zainteresowanie, jaką jestem aktorką, jak tworzę role, czy mam coś przez nie do przekazania, czy grane przeze mnie postaci są wartościowe, kontrowersyjne, czy filmy i sztuki teatralne są ważne. Na takie zainteresowanie daję zgodę. Zainteresowanie moją działalnością społeczną dla dobra innych – która wnosi też wartość do mojego jako kobiety i człowieka życia – jest jak najbardziej w porządku. Nie ma we mnie zgody na zainteresowanie moją osobą tylko dlatego, że idę swoją drogą.

– Żałujesz czegoś?

– Kilku relacji żałuję, choć wiem, że wszystko jest doświadczeniem. Na danym etapie życia postrzegałam to inaczej. Dzisiaj czuję, że życie jest wymianą – dostajesz coś od świata i chcesz światu coś dać. Tamte relacje były tylko w jedną stronę.

– Ale, paradoksalnie, te przykre doświadczenia wiele cię nauczyły?

– Tak, to prawda. Przeszłam przez piekło, poznałam prawdziwe oblicze pewnych ludzi, nabrałam dystansu, dojrzałam. Nie chcę już marnować energii na nieistotne sprawy, bo – „kiedy moje życie zgaśnie – jak gaśnie zachód słońca – niech duch mój, idąc do Boga, nie musi się wstydzić”.

– Możesz to wyjaśnić?

– To fragment modlitwy indiańskiej, który towarzyszy mi zawsze i wszędzie. Wymiar duchowy jest dla mnie podstawą, tak było od dziecka. Wyniosłam to z domu rodzinnego. W życiu potrzebny jest balans pomiędzy duchem a materią. Jesteśmy energią obleczoną w ciało, dlatego należy mocno stąpać po ziemi, korzystając z jej dóbr w sposób mądry, umysł mieć wypełniony wartościami, które budują nasze człowieczeństwo, dają motywację do stawania się lepszymi, do tworzenia piękna, harmonii, czynienia dobra, bo nie istnieje dobro, kiedy go nie czynimy.

– Jako aktorka miałaś mało okazji, żeby pokazać, co potrafisz.  

– Może moja zawodowa droga miała tak wyglądać, żebym dojrzała?

– Nie marzysz o prawdziwym sukcesie?

– Dla mnie jako aktorki, która poszukuje, sukcesem jest praca nad rolą, tworzenie postaci, reakcja widza i satysfakcja z tego. Najważniejsze są nowe wyzwania, kolejne progi, które trzeba pokonać.  Ważne moje odkrycia to role w „Avalonie”, „Bożych skrawkach”, „Zmruż oczy”, „Pitbullu”, „Jabłku”. Oczywiście mam nadzieję, że przede mną jeszcze role, którym całkowicie będę mogła się oddać, w których będę mogła w pełni pokazać to, co mam do przekazania jako człowiek.

– Jak czujesz się po zmianie?

– Zanim dojdę do pełnego wewnętrznego uśmiechu, musi minąć czas potrzebny do wybrzmienia spraw, które odcięłam. Czuję wolność. Wszystko czyszczę, to bardzo piękne uczucie. Nadaję pojęciom nowe znaczenie,  doświadczam czegoś zupełnie nowego, czego nie mogę do niczego porównać.

– Na przykład?

– Zadaję sobie pytanie, czym jest miłość, odkrywam ją na nowo.

– Miłość powinna być stałym punktem odniesienia, czymś, co się nie zmienia?

– Dla mnie miłość jest wolnością i przestrzenią. Prawdziwy związek to związek dwojga ludzi, którzy potrafią żyć sami ze sobą, są zaspokojeni własnym światem, ale chcą ten świat dzielić z drugą osobą. Jest to ich wolny wybór, to związek pełen harmonii i uzupełnienia, jak jin-jang – dwa niezależne światy tworzące jedność. Natomiast jakakolwiek zależność tworzy rozczarowania.

– Ty też się rozczarowywałaś?

– To już należy do przeszłości.

– Nie czujesz się samotna?

– Słowo „samotna” kojarzy się ze smutkiem. Ale dla mnie samotność jest umiejętnością bycia samemu ze sobą, jest radością, pełnią. Mam swoje pasje i fascynacje, moje życie wypełniają: muzyka, malarstwo, podróże, smaki, zapachy, kolory. Mam duszę dziecka, potrafię cieszyć się wszystkim, na przykład „ptasim radiem”, które budzi mnie – o zgrozo! – o czwartej nad ranem, kiedy jestem na wsi. Uwielbiam jeść palcami, wylizywać talerze po pierogach z jagodami polanych śmietaną z cukrem, biegać na bosaka po ulicy, kiedy pada deszcz. Potrafię cieszyć się życiem, ale to nie znaczy, że nie chciałabym z kimś dzielić swoich radości.

– Może po prostu nie spotkałaś jeszcze tego kogoś na całe życie?

– Do tej pory było tak, że zawsze dzieliłam z kimś życie. Kończyła się jedna relacja, po krótkim czasie zaczynała druga. Nie miałam dotychczas szansy pobyć sama ze sobą. Teraz, kiedy jestem pod tym względem spełniona, mam gotowość dzielenia się sobą z drugą osobą. Bo według mnie na tym właśnie polega miłość. Wszystko to, co przeżyłam i czego doświadczyłam, przygotowało mnie na spotkanie z prawdziwą, głęboką, mądrą miłością.






Źródło: Zwierciadło