sobota, 24 grudnia 2016

MAŁGORZATA FOREMNIAK: BYŁAM PRZEŚLADOWANA


Nasza samotność jest bardziej samotnością w tłumie niż na bezludziu. Kiedy w moim życiu pojawił się stalker, poczułam się jak ktoś zamknięty w niewidzialnej klatce. Z Małgorzatą Foremniak, o roli w „Sługach Bożych”, kaskaderskich wyzwaniach i stalkerze, rozmawiał Michał Ciechowski
Poznaliśmy nowe, drapieżne wcielenie Małgorzaty Foremniak. Jak ocenia pani film„Sługi Boże”?
Polski kryminał ma swój renesans. Moja ocena filmu nie ma jednak znaczenia, bo byłaby bardzo subiektywna. Na pewno jest to spotkanie dwóch kontrastujących ze sobą obrazów, przepełnionych dużą dozą zaskoczenia, nie tylko w akcji, ale także w bohaterach.
Mam wrażenie, że film powstał wręcz z zegarmistrzowską precyzją fabuły.
Bardzo długo rozmawialiśmy z reżyserem o tym filmie. On liczył się z naszymi opiniami, sam dawał też dużo inspiracji. Czerpaliśmy ją z innych filmów, a także muzyki, która nadawała barw scenom. Gram psycholożkę, która ma dwie twarze, dwa oblicza. Takiej roli w moim wykonaniu widzowie dawno nie widzieli.
Jak pracuje pani nad swoimi rolami?
Chodzę z psem do parku i tam kreuję postaci. Tam płaczę, krzyczę i tworzę pewien nowy schemat myślenia. Gdyby ktoś mnie podpatrzył, mocno by się zdziwił. Lubię grać bohaterów pocharatanych życiowo i poniekąd wewnętrznie złamanych. Nawet w mocnym negatywie staram się znaleźć aspekt pozytywny. Wszystko się więc uzupełnia, a to otwiera przed aktorem jego cały wachlarz możliwości.
„Musiałam się bić, byłam duszona w wodzie” – tak mówi pani o swojej ostatniej roli. Gdzie leży granica aktorskich możliwości?
Pierwszego dnia zdjęciowego nagrywałam sceny walki w windzie. Notabene graliśmy tak intensywnie, że ją zepsuliśmy. Innego dnia musiałam pięć godzin przesiedzieć na dworze w wannie wypełnionej wodą, w której byłam podtapiana. Rolę tę przypłaciłam grypą. Dla takich scen akcji warto się jednak poświęcić.
Jak odreagowała pani tę rolę?
W wannie doszło do próby gwałtu na mojej bohaterce. Tego samego dnia miałam też sceny erotyczne, które wymagały ode mnie obnażenia cielesnego. Przeplatane sceny przemocy i uniesienia były emocjonalnie trudne. Kiedy wróciłam do domu, otuliłam się kocem i marzyłam o śnie.
To są pewne konsekwencje uprawiania tego zawodu.
To przede wszystkim są prawdziwe emocje. Jesteśmy żywym organizmem, w którym dzieją się normalne, chemiczne reakcje. Takie właśnie są kolory aktorstwa – jako zawód jest wciągający, lecz niebezpiecznie narkotyczny.
Jakie są jego konsekwencjeKilka miesięcy temu przy pani pojawił się stalker.
Tak, byłam prześladowana. Nasza samotność – osób dotkniętych zjawiskiem stalkingu – jest bardziej samotnością w tłumie niż na bezludziu. Kiedy w moim życiu pojawił się stalker, poczułam się jak ktoś zamknięty w niewidzialnej klatce. Jako aktorka znalazłam w tej sytuacji pozytywy – wykorzystałam doświadczone emocje, jako materiał do budowania różnych postaci.
„Sługi Boże” to obraz o niebywałej, wręcz niespotykanej w polskim kinie formie wizualnej. 
Nasz operator ma swój świat, który kiełkował w jego głowie. Absolutnie jestem także zaskoczona efektem zdjęć filmowych, nie tylko panoramicznych. Dużą rolę odgrywa tu światło. Mam wrażenie, że w większości polskich filmów nie zwraca się uwagi na odpowiednie doświetlenie aktorki. Ważne jest, aby światło było elementem opowiadania, bo może ukazać chociażby brzydotę, która odpowiednio pokazana także może być piękna.




wywiadozerca.wordpress.com

piątek, 9 grudnia 2016

MAŁGORZATA FOREMNIAK: ZACZĘŁAM SMAKOWAĆ ŻYCIE

Jedna z najpopularniejszych aktorek w kraju. Ma na koncie wiele trudnych doświadczeń. Traktuje je jak błogosławieństwo i czerpie z nich siłę. Mimo że przeżywała pierwsze zmarszczki, dziś czuje się atrakcyjniejsza niż dwadzieścia lat temu. Docenia swoją dojrzałość. Idzie za głosem serca. Uwielbia grać skomplikowane, wewnętrznie sprzeczne postaci – takie jak tytułowa bohaterka spektaklu "Być jak Elizabeth Taylor". Michał Misiorek, specjalnie dla Plejady, rozmawia z Małgorzatą Foremniak.


Michał Misiorek: Powiedziałaś kiedyś, że jesteś wiecznym poszukiwaczem. Czego tak poszukujesz w życiu?
Małgorzata Foremniak: Siebie. Po prostu. Odkrywam siebie i ciągle próbuję odpowiadać na pytania – kim jestem i jaka jestem. To trochę jak pisanie książki o sobie. Każdy rozdział przynosi coś ciekawego.
I jak efekty tych poszukiwań?
Jestem cały czas w drodze. Codziennie dowiaduję się czegoś o sobie. Jeśli żyjemy świadomie, to każdy dzień przynosi nam nowe informacje, nowe refleksje na temat nas samych. Nieustannie konfrontujemy się z naszymi emocjami, z ludźmi i z różnymi sytuacjami. Dzięki temu zyskujemy wiedzę o tym, jaką mamy wrażliwość, co w sobie nosimy, co ukrywamy, co nas uszczęśliwia, a co smuci.
W twoim zawodzie masz chyba szczególnie dużo okazji do konfrontowania się z emocjami.
To prawda. Moja praca daje mi  więcej możliwości do tego, by studiować naturę ludzką, która jest dla mnie fascynująca. Pracując nad rolami, zgłębiam różne rodzaje osobowości i dzięki temu poznaję też lepiej siebie. Ale tak naprawdę każdy z nas, jeśli tylko chce, może to robić. Trzeba się tylko otworzyć. Żeby dowiedzieć się więcej o sobie, nie możemy uciekać przed tym, co w nas siedzi. To trudne, ale warte, by to zrobić. My, aktorzy, mamy łatwiej. Nawet jeśli nie chcemy skonfrontować się w normalnym życiu z naszymi emocjami i namiętnościami, to budując postać, musimy stanąć z nimi oko w oko i pogrzebać w "bebechach".
Poza tym, że nieustannie poszukujesz siebie, to od ośmiu lat poszukujesz też talentów w naszym kraju. To chyba inspirujące zajęcie?
Bardzo! Lubię zwłaszcza castingi, bo one są żywą, spontaniczną i nieprzewidywalną materią. Dla mnie, jako aktorki, spotykanie się z taką różnorodnością charakterów i osobowości jest niezwykle ciekawe. Uwielbiam obserwować ludzi na scenie. Na początku bardzo mało wiem o uczestnikach, ale sporo na ich temat mogę wyczytać z ich mimiki czy ruchów ciała. Intuicja podpowiada mi, co to może być za osoba. Często moje przypuszczenia się sprawdzają. To fajne doświadczenie poznawcze, bardzo pomocne w moim zawodzie.
Po tylu latach uczestnicy programu "Mam talent" nadal cię zaskakują?
Ależ oczywiście! Co prawda we wszystkich edycjach pojawiają się te same typy artystów – są tancerze, akrobaci i wokaliści, ale każdy z tych ludzi to połączenie talentu i osobowości, a to już jest mieszkanka niepowtarzalna.
Myślisz sobie czasami – też chciałabym tak umieć?
Fajnie jest mieć wspaniały głos, którym można wyrażać siebie. To jest dar. Taki talent bardzo chciałabym mieć.
Pamiętasz, kto odkrył twój aktorski talent?
Chyba moja profesorka od języka polskiego – pani Frączek. W drugiej klasie liceum przygotowaliśmy w klasie krótki spektakl na podstawie fragmentów "Ślubów panieńskich". Usłyszałam wtedy, że powinnam się zainteresować aktorstwem, bo jestem w tym kierunku uzdolniona.
Wzięłaś sobie to do serca?
Absolutnie nie. Było mi miło, ale udział w akademiach czy przedstawieniach traktowałam wyłącznie jako miłą formę spędzania wolnego czasu. Pani Frączek założyła po naszym pierwszym występie szkolne kółko teatralne i bawiliśmy się w aktorów. Nie traktowałam tego na poważnie. Nie podchodziłam do tego jako do czegoś, z czym mogę związać swoją przyszłość.
Byłaś pewną siebie nastolatką, czy jednak górę brały kompleksy?
Miałam same kompleksy. O poczuciu własnej wartości nie było mowy. To zastanawiające, bo większość aktorów wyznaje w wywiadach, że od dziecka byli skryci, zakompleksieni i schowani. Wydaje mi się, że wynika to z naszej wrażliwości, a nawet nadwrażliwości. W styczności ze światem zewnętrznym, który nie zawsze nas rozumie, chowamy się. Dlatego tak rzadko wierzymy we własne zdolności.
Kiedy nastąpił przełom? Kiedy uwierzyłaś w siebie i swoje możliwości?
Nie wiem, czy można nazwać to przełomem, ale ważnym momentem było na pewno dostanie się do szkoły filmowej. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Do pójścia na egzaminy w ostatniej chwili namówił mnie kolega. Przygotowałam się na tyle, na ile mogłam w tak krótkim czasie, więc dość pobieżnie. Egzamin był czteroetapowy. W ostatnim etapie z całej mojej grupy na studia dostałam się tylko ja. Pomyślałam sobie wtedy, że może rzeczywiście mam jakiś talent, skoro z tak wielu osób jako jedyną przyjęto mnie do szkoły. To była dla mnie abstrakcja. Nie sądziłam, że mi się uda.
Później już było z górki?
Niezupełnie. Po pierwszym roku studiów miałam bardzo trudny moment. Zastanawiałam się, czy nie zrezygnować ze szkoły filmowej. Spadłam z konia i uszkodziłam sobie kręgosłup. Różne myśli przychodziły mi do głowy. Zaraz po zdjęciu gipsu miałam egzamin. Pamiętam jak dziś, kiedy stałam przed komisją na scenie, pomyślałam, że się nie poddam, zawalczę o siebie i spróbuję być aktorką. To był punkt zwrotny. Wszystkie wątpliwości odeszły. Już nie przeżywałam, że nauka w tej szkole jest trudna i zbyt dużo mnie kosztuje. Nabrałam przekonania, że to moja droga i nikt mnie z niej nie zawróci.
Z perspektywy czasu, chyba warto było podjąć taką decyzję?
Trudno mi powiedzieć. Myślę, że w tamtym momencie życia, z moim ówczesnym bagażem doświadczeń, podjęłam dobrą decyzję. Gdybym się nie dostała do szkoły aktorskiej, byłabym dziś kimś innym. Gdybym po wypadku się poddała, też robiłabym teraz coś innego. Nie wiem, czy moje życie byłoby wtedy lepsze czy gorsze. Wybrałam trudny, aczkolwiek ciekawy i inspirujący zawód. Miałam też wiele szczęścia, bo po studiach wylądowałam w Warszawie, spotkałam na swojej drodze wiele wspaniałych ludzi i od początku miałam możliwość nieustannego rozwoju.
Miałaś swoich idoli? Chciałaś być jak jakieś wielkie gwiazdy?
Gdy byłam mała, w kółko słuchałam utworów Barbry Streisand. Uwielbiałam ją. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że będę aktorką i że moje życie będzie połączone ze sceną i występami przed publicznością. Włączałam magnetofon, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że tak jak ona, wchodzę na scenę, śpiewam i totalnie odlatuję. To była moja pierwsza idolka.
Nigdy nie chciałaś być jak Elizabeth Taylor?
To ikona kina. Każda dziewczynka, oglądając ją w filmach i podziwiając jej urodę, marzyła, by być jak ona, by być taką księżniczką. Oczywiście marzenia nie powinny mieć granic, ale jednak w skromnych polskich warunkach, trudno byłoby je zrealizować. Podziwiałam Elizabeth Taylor, ale raczej do głowy mi nigdy nie przyszło, że mogłabym zagrać w tak wielkich produkcjach, jak ona.
Teraz grasz główną rolę w sztuce "Być jak Elizabeth Taylor"? Trudno mierzyć się z legendą?
Myślę, że nie ma co się z nią mierzyć. To wyjątkowa, charyzmatyczna osobowość, która zostawiła po sobie niezwykły dorobek. Nawet przez chwilę nie myślałam o tym, żeby próbować jej dorównać. "Być jak Elizabeth Taylor" to spektakl o kobiecie pełnej namiętności i sprzeczności, która mimo całej otoczki wspaniałości i wielkich osiągnięć, w życiu prywatnym przeżywała nieraz piekło. Musiała nieść ogromny ciężar swojej kariery i konfrontować się zarówno z blaskami, jak i cieniami bycia wielką gwiazdą. Dla mnie wcielenie się w postać Elizabeth to ciekawe doświadczenie. Musiałam posiedzieć trochę w jej rzeczywistości, poznać ją, przybliżyć się do świata jej emocji.
To chyba bardzo wymagająca rola pod względem emocjonalnym, prawda?
Tak! Ten spektakl składa się ze skrajnych emocji – od fascynacji, przez wielką miłość, po nienawiść. Życie zawodowe Elizabeth nierozłącznie związane było z jej życiem uczuciowym, gdzie większość miejsca zajmował wybitny aktor Richard Burton. Ich namiętny związek był bardzo ważną, jeśli nie najważniejszą, częścią jej życia. Nasza sztuka opowiada historię ich miłości, ale tak naprawdę Elizabeth i Richard są tylko pewnymi nośnikami, za pośrednictwem których opowiadamy o tym, jak trudne i piękne potrafi być uczucie łączące kobietę i mężczyznę.
Po takim emocjonalnym spektaklu można odwiesić rolę na wieszaku i wrócić do normalnego życia, zapominając o tym, co wydarzyło się na deskach teatralnych?
To jest niemożliwe. Już na etapie prób musieliśmy się rozedrgać i rozemocjonować, żeby poczuć sens dialogu i zbudować relacje między postaciami. Gdyby ktoś z zewnątrz zobaczył nasze przygotowania do spektaklu, odniósłby wrażenie, że tkwimy w wiecznej kłótni. To było bardzo wyczerpujące. Można potem próbować wrócić do normalnego życia czy innych obowiązków, ale trzeba odpocząć. To trudne. Tak naprawdę postać żyje w aktorze cały czas.
Kolorowa prasa rozpisywała się o tym, że na próbach do tej sztuki, zaiskrzyło pomiędzy tobą a Pawłem Delągiem.
Nic z tych rzeczy. Tworzenie roli w spektaklu to naprawdę ciężka praca. To jest czas, kiedy oprócz tego, że żyjesz swoim życiem, powołujesz do istnienia drugą osobę. Nie znasz jej, więc musisz cały czas głęboko w niej funkcjonować, żeby stworzyć coś fajnego. To jakby prowadzić dwa życia naraz. To niezwykle kosztowne pod względem emocjonalnym. Stworzenie roli, premiera i pierwsze spektakle to dla aktorów bardzo trudny czas. Wszyscy skupiamy się wtedy profesjonalnie na swojej pracy. Całą resztę "ciekawostek" dopisuje do tego prasa, a ludzie lubią czytać takie rzeczy.

Małgorzata Foremniak w sztuce "Być jak Elizabeth Taylor" Foto: MW Media
Twoim zdaniem w Elizabeth Taylor było więcej siły czy słabości?
Ona składała się ze sprzeczności. Jedno wspierało drugie i dlatego jej życie jest do dziś tak elektryzujące. Myślę jednak, że była silniejsza od Burtona. Co prawda trudne momenty w życiu łagodziła alkoholem, ale naprawdę, żeby znieść wszystko to, co ją spotkało i nie upaść, trzeba być chyba turem. Elizabeth musiała poradzić sobie z wielką karierą, byciem gwiazdą, burzliwym związkiem i poważnymi problemami zdrowotnymi. Wydaje mi się, że była równie krucha, co niezniszczalna.
Jak ty radzisz sobie z trudnymi momentami? Kiedyś wyznałaś, że traktujesz je jak błogosławieństwo.
Bo to prawda. Tylko w kryzysowych momentach dochodzimy do prawdy o sobie. Myślę, że wszyscy jesteśmy w pewnym sensie aktorami. Stwarzamy sobie swój obraz i żyjemy w świecie wyobrażeń o naszym życiu. Trudne momenty odzierają nas z tej iluzji i pokazują prawdę. Właśnie wtedy możemy dowiedzieć się, kim naprawdę jesteśmy, z czego się składamy i co powinniśmy w życiu robić. Dla mnie takie chwile są momentami ozdrowieńczymi. Dzięki nim mogę próbować żyć szczęśliwie i uczestniczyć w codzienności całą sobą.
To refleksja, która zwykle przychodzi dopiero po czasie. Ale gdy spotyka nas coś trudnego, to przecież często się przeciwko temu buntujemy.
Oczywiście, też tak miałam. Musimy się najpierw nauczyć pewnego mechanizmu. A żeby to zrobić, musi wydarzyć się coś dla nas trudnego, żebyśmy mogli nabrać doświadczenia. Wszystkie kryzysowe momenty, gdy zdarzają się po raz pierwszy czy drugi, odbieramy bardzo osobiście. Nie ma w tym niczego złego. Ale gdy przeżyjemy kilka takich tąpnięć, potem będziemy już wiedzieli, jak się po nich podnieść. Tylko dzięki trudnym momentom możemy się rozwijać. Inaczej nie przekonamy się, jaką mamy w sobie siłę. Kiedy wszystko jest ułożone i dzieje się po naszej myśli, nie jesteśmy świadomi mocy, która w nas drzemie. Ona wychodzi na zewnątrz dopiero, gdy dostajemy uderzenie i musimy się z tym zmierzyć. Wszystko zależy od naszego podejścia. Oczywiście, możemy mówić, że kryzysy są niepotrzebne i źle wpływają na nasze życie. Ale gdy się wnikliwiej przyjrzeć,  dzięki przykrym doświadczeniom, rozwijamy się i stajemy się panami własnego życia.
Szybko to zrozumiałaś?
Nie. Im więcej przechodzimy trudnych momentów, tym lepiej dla nas. W końcu nauczymy się wychodzić z nich zwycięsko, bez żałości wobec ludzi i świata. Zrozumiemy, że należy dokonywać w życiu innych wyborów. Dopiero po wielu potknięciach, z których wyszłam sama, doszłam do wniosku, że powinnam przyjrzeć się sobie i zmienić coś, żeby nie prowokować sytuacji, które mnie wywrócą. Im więcej kryzysów, tym bardziej zaczynamy ufać sobie i słuchać swojej intuicji.
Teraz, po tych wszystkich doświadczeniach, czujesz się silną kobietą?
Nie lubię tego określenia. Myślę, że całe życie byłam silną kobietą, a przy tym – kruchą, wrażliwą i delikatną. Teraz na pewno czuję się kobietą uważną. Szanuję swoje wewnętrzne zdanie i podejmuję decyzje, które zewnętrznie może mniej mi przyniosą, ale wzmocnią mnie w środku. Prędzej czy później i tak dojdę dalej, niż gdybym robiła coś, co stoi w sprzeczności ze mną.
Co jakiś czas zmieniasz fryzurę – raz masz jaśniejsze, raz ciemniejsze włosy. Z czego wynikają te zmiany?
Podobno co siedem lat wymieniają się nasze komórki. U mnie też co jakiś czas następuje jakaś wymiana i wtedy na przykład zmieniam fryzurę (śmiech). Każdy z nas ma swoją skórę, w której rośnie i dojrzewa. W pewnym momencie chcemy ją zrzucić i odrodzić się na nowo. Potrzebujemy ruchu i rozwoju. Takie chwile są wspaniałe, bo pokazują, że człowiek otwiera się na siebie i swoje potrzeby, słucha swojego głosu i emocji, a nie tkwi w strukturach, od których uzależnił się jego umysł. To cudowne uczucie.
Powiedziałaś niedawno, że czujesz się teraz atrakcyjniejsza niż dwadzieścia lat temu. Dlaczego?
Bo dojrzałam – przede wszystkim w sercu. Gdy jest się młodym, nasze serce ulega skrajnym emocjom, potrzebom, marzeniom i różnego rodzaju podnietom. Za wszelką cenę chcemy coś mieć, czegoś doświadczyć. Zwykle dotyczy to naszej zewnętrzności. Człowiek dojrzały wie już, że energia idzie do środka, zaczyna skupiać się na sobie, doceniać chwilę i żyć tu i teraz. Zaczyna żyć na nowo, pełnią życia. Ludzie, którzy ulegają podnietom umysłu, żyją w iluzji – albo skupiają się na przeszłości, albo na przyszłości. Zaczęłam smakować życie i jestem szczęśliwsza. Cieszą mnie naprawdę drobne rzeczy. Mam coraz więcej momentów spokojnej i niczym nieskrępowanej radości.
Akceptujesz siebie w stu procentach?
Tak, bo jeśli nie akceptujemy siebie, to nie jesteśmy w stanie żyć tu i teraz. Lubię siebie, lubię swój wiek i moje opadające powieki. Nie mogę żyć ułudą, że będę miała piękne ciało w wieku sześćdziesięciu lat. Nie ma czegoś takiego w przyrodzie. Wszystko się zmienia i wszyscy się starzejemy. W pewnym momencie zmienia się jednak nasze myślenie. Zaczynamy odczuwać w inny sposób piękno. Ono pochodzi z naszego wnętrza, a nie z fizyczności.
Chcesz powiedzieć, że nie przeżywałaś pierwszych zmarszczek?
Oczywiście, że przeżywałam, ale to było dwadzieścia lat temu. Zachorowałam wtedy na ciężką grypę, byłam wycieńczona i gdy spojrzałam w lustro, złapałam się za głowę i pomyślałam, że chyba właśnie się zestarzałam. Pamiętam, że zaczęłam uważnie oglądać kobiety na ulicach i sprawdzać, czy one też mają zmarszczki. Ale to był moment, potem już się tym nie przejmowałam. Zaakceptowałam to, że moje ciało się zmienia. Teraz, gdy zbliżam się do pięćdziesiątki, w ogóle mnie to nie rusza.
Masz poczucie, że z wiekiem dostajesz coraz ciekawsze propozycje zawodowe?
Wydaje mi się, że cały czas dostawałam bardzo różnorodne role. Od takich dobrych, czułych, ciepłych i kochanych kobiet po kobiety niebezpieczne i zawistne, które wprowadzają zamęt, na przykład Zosię w serialu "Na dobre i na złe", twardą wojowniczkę w filmie "Avalon", zaniedbaną i nieszczęśliwą Kryśkę z Pragi w "Pitbullu" czy złowieszczą, nieprzystępną Księżnę, żonę Popiela w "Starej Baśni".
Ostatnio zagrałaś w filmach "Sługi boże" i "Czerwony pająk". To mocne kino. Dobrze się czujesz w takim repertuarze?
Każdy aktor czuje się dobrze w takich rolach, bo jest nad czym pracować. Jesteśmy wielowymiarowi, tylko ktoś musi to w nas dostrzec. Będąc dojrzałą aktorką, mogę grać role dojrzałych kobiet. Mam większy bagaż doświadczeń i budując postaci, mam z czego czerpać. To chyba najfajniejszy czas w moim życiu zawodowym.
Wyznałaś kiedyś: "Pamiętam czasy, kiedy miałam pracę, o jakiej aktor tylko może sobie zamarzyć, miałam rodzinę, miałam wszystko. Wszystko było, ale nie było radości życia". Czym to było spowodowane?
Aktorstwo to bardzo niepewny zawód. Istniejemy dzięki widzom. Jeśli chcą nas oglądać, to jest na nas zapotrzebowanie i mamy pracę. Ale nagle może się to zmienić. Sporo wybitnych aktorów, mimo szczerych chęci i talentu, nie dostaje wielu propozycji. Przyzwyczaiłam się już do tego życia na tratwie. Chociaż gdy jest się dojrzałym człowiekiem, bywa to męczące. Z wiekiem przychodzi większa potrzeba stabilizacji. Zapewnić ją może teatr, który dla aktora jest drugim domem. Niestety, w moim zawodzie często albo masz wszystko, albo nie masz niczego. Raz ma się tyle pracy, że nie można tego fizycznie pogodzić i cały czas jest się zmęczonym. Innym razem, telefon z propozycjami w ogóle nie dzwoni, zaczynasz się dołować i zastanawiać, co jest w tobie nie tak. To są potworne huśtawki. Pamiętam, że miałam taki moment, kiedy pracowałam chyba na trzystu obrotach, po kilkanaście godzin na dobę, a przy tym miałam dom, dzieci i inne obowiązki. W moim życiu nie było równowagi. Praca wygrywała z życiem prywatnym. Nie dawałam już fizycznie i psychicznie rady. Żyłam na zapasach energii i z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Z jednej strony cieszyłam się, że mam pracę, a z drugiej  kompletnie nie miałam na nią siły. Mój organizm zaczął wysiadać.
Jak wybrnęłaś z tej sytuacji?
W końcu przyszedł moment, kiedy wyjechałam, odpoczęłam i zmieniła się intensywność mojej pracy. Otworzyłam zawór i spuściłam trochę tego napięcia. Powoli zaczęła wracać radość. Ludziom się wydaje, że mogą wszystko. Otóż nie. Trzeba zachować balans pomiędzy tym, ile energii dajemy w pracy, ale ile poświęcamy swojemu normalnemu życiu. I znaleźć czas na regenerację. W innym wypadku, prędzej czy później, odbije się nam to czkawką.
Podobnie było w życiu Elizabeth Taylor – była wielką gwiazdą, pozornie miała wszystko, ale nie była szczęśliwa.
Gdy prześledzimy życiorysy wielkich, wspaniałych artystów, to w większości nie byli szczęśliwi w życiu. Nielicznym aktorkom udało się zbudować stabilne emocjonalnie związki, które były równoważnią wobec ich pracy i kariery. Niestety, coś za coś. To są cienie uprawiania tego zawodu.
Wielu osobom wydaje się, że życie w show-biznesie jest usłane różami.
Otóż nie. Pracujemy na emocjach, a to jest bardzo trudne. Do tego, zabiera się nam nawet resztki prywatności. Nie mamy możliwości przeżywania po ludzku zawiłości w naszym życiu. Wszyscy interesują się naszymi nowymi związkami, a jeszcze bardziej – momentami, gdy one się kończą. Zawód jest przecież tylko zawodem. Każdemu należy się przestrzeń na przeżywanie swojego człowieczeństwa.
Zapłaciłaś wysoką cenę za popularność?
Wydaje mi się, że tak. Każdy z nas ją płaci. Zawsze coś odbywa się kosztem czegoś. Ale może to nie jest wada tylko oczywistość. Na tym polega rozwój.
To prawda, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych?
Jest parę niemożliwych rzeczy. (śmiech) Jestem optymistką, ale staram się mierzyć siły na zamiary.
Ale nie każdemu udaje się zdobyć Kilimandżaro.
To było moje marzenie. Zawsze, gdy chcemy coś osiągnąć, musimy zrobić pierwszy krok – zamarzyć o tym. Potem, gdy dużo się o tym myśli, w najmniej oczekiwanym momencie stwarza się sposobność do realizacji tego pragnienia. Spotyka się na drodze ludzi, którzy mają podobne marzenia. Wtedy można połączyć siły. Tak też stało się w moim przypadku. Wymarzyłam sobie wejście na Kilimandżaro i na planie filmu poznałam Marzenkę, która chciała zrobić to samo. Rok później, wraz z kobietami ze Stowarzyszenia Kilimandżaro, zdobyłam tę górę.
Podobno teraz marzysz o podróży dookoła świata.
O tak! Bardzo chciałabym wyjechać na pół roku i zobaczyć piękno Ziemi. To mnie kręci!
To może, jak donosi kolorowa prasa, zdecydujesz się na udział w drugiej edycji programu "Azja Express"?
Na pewno byłaby to niesamowita przygoda i fajnie byłoby ją przeżyć, ale niekoniecznie w obecności kamer. Wolałabym to zrobić tylko dla siebie.
Na razie przed tobą podróże po Polsce ze spektaklem.
Dokładnie! Jeździmy po Polsce, odwiedzamy różne teatry i spotykamy się z publicznością. Bardzo to lubię.
I chyba też ciągle podróżujesz w głąb siebie.
Tak jest. To nieustanny proces. W życiu przychodzi taki moment, kiedy naprawdę otwierają nam się oczy. Myślimy, że wszystko widzimy, a to nieprawda. Oczy widzą to, co chce widzieć nasz umysł, a trzeba zobaczyć to, co widzi serce. Serce to mądrość, której warto słuchać. Ja staram się to robić.










Michał Misiorek, autor wywiadu, z Małgorzatą Foremniak


plejada.pl

sobota, 12 listopada 2016

Małgorzata Foremniak już z Bursztynową Różą


Znana aktorka Małgorzata Foremniak odebrała Bursztynową Różę – symboliczne podziękowanie za chęć niesienia pomocy i wysiłek na rzecz tych potrzebujących – w siedzibie Międzynarodowego Centrum Targowego.

Małgorzata Foremniak nie mogła uczestniczyć w uroczystości otwarcia 17. edycji targów Złoto Srebro Czas 2016, a zgodnie z tradycją tego honorowego wyróżnienia przyznawanego za wrażliwość społeczną i pomoc okazywaną potrzebującym laureat musi odebrać Bursztynową Różę osobiście. Stało się to możliwe właśnie dziś.
W tej małej uroczystości uczestniczyli ponadto prezes Fundacji Spełnionych Marzeń Tomasz Osuch oraz przedstawiciele Międzynarodowego Centrum Targowego i Pracowni Sztuk Plastycznych: Rafał Galimski, Paweł Montewka i Wanda Gontarska. Zadeklarowani oni dalsze – nieustające od 7 lat – wsparcie dla Fundacji Spełnionych Marzeń oraz – podobnie jak w ubiegłym roku, kiedy Bursztynową Różę odbierał Szymon Majewski – wsparcie finansowe. Małgorzata Foremniak obiecała pomoc przy jubileuszowej, 10. edycji wręczenia honorowego wyróżnienia Bursztynowej Róży, które będzie świętowane już w przyszłym roku.




zlotosrebroczas.com

sobota, 24 września 2016

Być jak Elizabeth Taylor - PREMIERA!!!




Czy sława, oskary, pieniądze mogą dać szczęście?

"Sztuka, mimo że dotyka wewnętrznych i bez wątpienia dramatycznych rozterek jednej z największych gwiazd Hollywood, obfituje w humor i zabawne dialogi, które zapewne z autopsji zna każda para. Widownia niejednokrotnie podczas trwania spektaklu wybuchała gromkim i zdrowym śmiechem, a za świetną rozrywkę odwdzięczyła się… owacjami na stojąco. Uważam, że entuzjazm widzów jest najlepszą recenzją tej sztuki..." [recenzja: Anna Kantorczyk]
Spektakl "Być jak Elizabeth Taylor" to próba analizy związku, w którym namiętność miesza się z zazdrością i lękiem przed odrzuceniem. Przywołanie postaci dwójki niezwykłych aktorów - Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, pary która na stałe weszła do kanonu światowej klasyki filmowej, to możliwość przyjrzenia się życiu sławnych ludzi, którzy do dzisiaj budzą podziw i  fascynują rzesze wielbicieli na całym świecie.
Nowy Jork. Rok 1976. Akcja spektaklu rozpoczyna się w słynnym hotelu The New York Palace, w którym mieszka wybitny psycholog i terapeuta Tony Slawers. Późną nocą odwiedza go niespodziewanie jego wieloletnia pacjentka Elizabeth Taylor. Chwilę po niej zjawia się jej mąż, Richard Burton.
To jeden z najdramatyczniejszych wieczorów najsłynniejszej pary w dziejach Hollywood. Po swoim drugim, spektakularnym małżeństwie postanawiają się ponownie rozstać...
Cena biletu: 100zł

wojart.pl

niedziela, 18 września 2016

"Sługi boże": gwiazdy na premierze filmu

Kryminalny film "Sługi boże" trafi do kin dziś, w piątek, 16 września. Dzień wcześniej mogły zobaczyć go gwiazdy: na uroczystej premierze nie zabrakło odtwórców głównych ról - Bartłomieja Topy, Małgorzaty Foremniak i Julii Kijowskiej. Kto jeszcze pojawił się na premierze?




W filmie "Sługi boże" młoda Niemka popełnia samobójstwo, skacząc z wieży wrocławskiego kościoła. Sprawą zajmuje się doświadczony komisarz Warski (Bartłomiej Topa). Mimo jego protestów, do śledztwa przydzielona zostaje również Ana Wittesch (Julia Kijowska), niemiecka policjantka o polskim pochodzeniu. Warski nie wie jednak, że Ana przyjechała do Wrocławia w zupełnie innym celu - kobieta prowadzi tajne śledztwo. Do miasta przybywa też wysłannik watykańskiego banku dr Kuntz (Krzysztof Stelmaszyk). Co łączy te trzy tajemnicze zdarzenia: samobójstwo niemieckiej studentki, tajne śledztwo Any Wittesch i przyjazd wysłannika Watykanu? Odpowiedź w kinach od 16 września, kiedy film trafi do kin. 


film.onet.pl

sobota, 17 września 2016

KTO SIĘ POJAWIŁ NA PREMIERZE FILMU "SŁUGI BOŻE"?

Małgorzata Foremniak, Kamilla Baar, Bartłomiej Topa, Julia Kijowska i Krzysztof Stelmaszyk pojawili się na premierze filmu "Sługi Boże". Największe wrażenie robiły Baar i Foremniak. Kto jeszcze błyszczał na czerwonym dywanie?



Thriller "Sługi Boże" w piątek wchodzi do naszych kin. W rolach głównych grają Bartłomiej Topa, Julia Kijowska,Małgorzata Foremniak, Henryk Talar, Krzysztof Stelmaszyk, Adam Woronowicz, Andrzej Konopka, Zbigniew Stryj, Michał Meyer i Monika Dryl.
Na premierze świetnie zaprezentowała się Foremniak, która założyła bordowe spodnie i białą koszulę. Baar postawiła na czarny kolor. Obie panie prezentowały się niezwykle promiennie.
W filmie "Sługi boże" młoda Niemka popełnia samobójstwo, skacząc z wieży wrocławskiego kościoła. Sprawą zajmuje się doświadczony komisarz Warski (Bartłomiej Topa). Mimo jego protestów, do śledztwa przydzielona zostaje również Ana Wittesch (Julia Kijowska), niemiecka policjantka o polskim pochodzeniu. Warski nie wie jednak, że Ana przyjechała do Wrocławia w zupełnie innym celu - kobieta prowadzi tajne śledztwo. Do miasta przybywa też wysłannik watykańskiego banku, dr Kuntz (Krzysztof Stelmaszyk). Co łączy te trzy tajemnicze zdarzenia: samobójstwo niemieckiej studentki, tajne śledztwo Any Wittesch i przyjazd wysłannika Watykanu?
"Sługi Boże" w kinach od 16 września.

plejada.pl