niedziela, 28 grudnia 2014

Rusza akcja „Podaruj misia”. Zobacz spoty z gwiazdami!


Fundacja TVN „Nie jesteś sam”Allegro i Rossmann już po raz dziewiąty łączą swoje siły, aby pomóc najbardziej potrzebującym. Weź udział w naszej wyjątkowej akcji charytatywnej. Podaruj Misia najbliższej Ci osobie i przekonaj się razem z nami, jak wiele radości daje niesienie pomocy. Całkowity dochód zostanie przekazany na remont Kliniki Rehabilitacji Instytutu Matki Polki w Łodzi.
Zamów misia tutaj podarujmisia.allegro.pl >>>
W tym roku dostępne są cztery misie zaprojektowane przez czołowych polskich projektantów: Beti od BohobocoNina od La ManiaGosia pomysłu Gosi Baczyńskiej oraz Krysia duetu Paprocki & Brzozowski.
Cena jednego misia wynosi 50zł. Pluszaki można nabyć w sieci drogerii Rossmann i na Allegro.pl
Jak co roku w akcję zaangażowało się wiele gwiazd, w tym Dorota Wellman, Kinga Rusin, Agnieszka Dygant, Małgorzata Rozenek, Agnieszka Szulim, Monika Olejnik, Justyna Pochanke, Magda Mołek, Anna Maruszeczko, Agnieszka Cegielska, Agustin Egurrola, Zbigniew Łuczyński, Piotr Polk, Jarosław Kuźniar, Jakub Wesołowski. Zobaczcie ich zdjęcia z misiami oraz wyjątkowe spoty.



Źródlo: tvn.pl

sobota, 27 grudnia 2014

“O mnie się nie martw": Małgorzata Foremniak wraca do aktorstwa

Na dwa lata wycofała się z aktorstwa, by - jak mówi - uporać się z prześladującymi ją demonami. Teraz Małgorzata Foremniak zaczyna wszystko od nowa. Na dobry początek zobaczymy ją w 12. odcinku "O mnie się nie martw"!

 Małgorzata Foremniak - pierwsza aktorka, która sięgnęła po Złotą Telekamerę "Tele Tygodnia" - przez wiele lat uchodziła za największą gwiazdę polskich seriali. Zawirowania w życiu prywatnym, walka z dręczącym ją stalkerem i nie odstępujących jej nawet na krok paparazzi, depresja, do której publicznie się przyznała, sprawiły jednak, że postanowiła przez pewien czas nie przyjmować propozycji udziału w kolejnych serialach i filmach. Zaszyła się w swoim mieszkaniu na warszawskim Powiślu i, jak twierdzi - uczyła się... samotności.

Umarła za życia

- Każdy kryzys jest szansą na powtórne narodziny. Ktoś powiedział: - Żeby zacząć prawdziwie żyć, trzeba najpierw chociaż raz za życia umrzeć - wyznała, dodając, że jej właśnie udało się wrócić do życia.

Już wkrótce zobaczymy ją w 12. odcinku "O mnie się nie martw" w roli matki nastolatka (Adam Zdrójkowski), którego sprawą zajmować się będzie mecenas Marcin Kaszuba (Stefan Pawłowski), oraz w filmie "Czerwony pająk".

Zasiadająca już od wielu lat w fotelu jurora w show "Mam talent!" aktorka nie kryje, że jest bardzo ciekawa, jakie zawodowe wyzwania postawi przed nią los.

Przypomnijmy, że ostatnio mieliśmy podziwiać aktorski kunszt Małgorzaty Foremniak w 2012 roku: w jednym z odcinków 2. serii "Prawa Agaty" i w czterech odcinkach 13. sezonu "Na dobre i na złe" - serialu, który dał jej niezwykłą popularność i sprawił, że niemal z dnia na dzień stała się uwielbianą przez telewidzów gwiazdą.

Czy Zosia wróci do Leśnej Góry?

Dodajmy, że graną przez Małgorzatę Foremniak doktor Stankiewicz-Burską scenarzyści wysłali razem z mężem Kubą (Artur Żmijewski) do Berlina, gdzie oboje robią karierę naukową.

- Aktualnie na pierwszy plan wyszły w naszym serialu inne wątki - mówi Karolina Baranowska z Artramy. - Lecz powrót Zosi i Kuby nie jest wykluczony, bo oni przecież cały czas żyją!

- Flesze skierowane na mnie przygasły - twierdzi Małgorzata Foremniak i dodaje, że teraz w jej życiu nastał czas, kiedy może wreszcie spokojnie pracować.

Aktorka jest gotowa nie tylko na nowe role, ale też na zmiany w życiu prywatnym. Nie kryje, że chciałaby... się zakochać.






Źródło: http://swiatseriali.interia.pl

niedziela, 14 grudnia 2014

Małgorzata Foremniak kręciła w Poznaniu


Jak co roku w ramach festiwalu Ale Kino organizowane są warsztaty dla uczniów szkół gimnazjalnych prowadzone przez reżyserów, których filmy pokazywane są na festiwalu. W tym roku swoją pomoc zaoferowała Małgorzata Foremniak, która dawała dzieciakom cenne uwagi podczas występowania przed kamerą.
Założeniem warsztatów jest aktywne uczestnictwo uczniów na wszystkich etapach powstawania filmu, od pomysłu do realizacji, od scenariusza, poprzez plan filmowy do montażu. Uczestnicy wybierają temat filmu, piszą scenariusz, rozdzielają między siebie niezbędne do powstania filmu funkcje. Rolą opiekuna artystycznego jest przekazanie wiedzy i umiejętności niezbędnych do realizacji pomysłu. Zajęcia stanowią praktyczną formę poszerzenia i uzupełnienia szkolnej edukacji filmowej, a zarazem przygotowują uczniów do samodzielnej i krytycznej analizy oraz interpretacji różnorodnej produkcji filmowej i telewizyjnej.
Zajęcia umożliwiają grupie najzdolniejszej młodzieży poznanie podstaw warsztatu, technik i technologii realizacji filmu, pozwalając im na samodzielne kontynuowanie swoich zainteresowań indywidualnie lub w amatorskich klubach filmowych.
Finałem całego przedsięwzięcia jest próba realizacji krótkiej etiudy w przestrzeni Centrum Kultury Zamek z wykorzystaniem przyniesionych przez uczestników rekwizytów i kostiumów. Podczas tej edycji festiwalu, gimnazjalistom pomagała Małgorzata Foremniak, która jest jednym z gości zaproszonych na tegoroczną edycję Ale Kino.












http://www.lepszypoznan.pl/

czwartek, 27 listopada 2014

Dziękuję i idę dalej


Ulubienica wszystkich. Od dwudziestu pięciu lat na ekranie. Przez te ćwierć wieku spotkała na swojej drodze niezwykłych ludzi. GRAZII opowiada o najciekawszych i najzabawniejszych z nich. Kto ją onieśmielał, kogo kochała, kogo podziwiała, a kto nauczył ją dystansu do życia?


Uwielbiana przez widzów, ale też kochana przez współpracowników. Lubią ją partnerzy ze znanych seriali, w których grała, szanuje Kuba Wojewódzki, cenią reżyserzy i producenci. Bo Małgorzata Foremniak jest kobietą "bezproblemową". Nie powoduje napięć, nie szuka konfliktów. O kolegach i koleżankach z pracy nie mówi źle. Jak sama twierdzi, z wiekiem znajduje coraz więcej radości w otaczającym ją świecie. Ale nie zdarzyłoby się to, gdyby nie wzięła życia w swoje ręce. Nie zaczęła świadomie go przeżywać. Uśmiechać się do niego. Dziś Małgosia smakuje życie i potrafi robić sobie sama prezenty. Lubi siebie i swój wiek. I potrafi tym zarażać innych!

Wiesz, że masz jubileusz? Od ukończenia szkoły aktorskiej minęło 25 lat. Srebrne gody! I gdy patrzę na twoje role z ostatnich lat, najbardziej inspirujące były chyba spotkania z mężczyznami...

Małgorzata Foremniak:- Chyba tak...

A kto będzie numerem jeden?

- Waldek Dziki. Od niego zaczęła się moja warszawska historia. Dostałam główną rolę w jego serialu "Bank nie z tej ziemi". Byłam nikomu nieznaną aktorką, o małym doświadczeniu filmowym. Grałam z plejadą wspaniałych aktorów, takich jak Barbara Krafftówna, Jerzy Zelnik, Marek Walczewski, Adam Ferency, Bronek Wrocławski. Był duży stres. Bałam się, czy podołam i czy dobrze zagram. Waldek też miał takie obawy i nawet myślał, by mnie wymienić.

Co za reżyser! Nie poznał się na tobie?

- Nie poznał (śmiech), ale tylko do pewnej sceny. Grałam zagubioną dziewczynę, która przyjechała do stolicy w poszukiwaniu pracy. Na dworcu napadli ją złoczyńcy i próbowali wyrwać torebkę. Podobno broniłam tej torebki z taką zawziętością, że reżyser powiedział: "Tak, Foremniak zostaje, da sobie radę". I zostałam... później jeszcze jego żoną.

Czego nauczyło cię spotkanie z Waldemarem Dzikim?

- Dyscypliny aktorskiej, ciągłego poszukiwania inspiracji, bodźców, kolorów. Wszystkiego, co może rozwijać aktora. Choć czasem praca z nim była niełatwa. Potrafił prowokować napięcia, by uruchomić aktora i uzyskać od niego to, czego chciał. Aktor był wypompowany, a reżyser miał dobrą scenę. Psychologia reżyserii. Na początku trochę się go bałam. Duży, groźny i rozstawiał wszystkich po kątach. Ale przy nim aktor czuł się pewny, bezpieczny. Wiedział, co ma grać. A to najważniejsze. Aktor to dziwne stworzenie. Duże dziecko. Obudowuje się czasem różnymi formami, ale generalnie jest kruchy i rozwibrowany.

W szkole uczą, jak sobie z tym radzić?

- Różnie to bywa. Raczej uczymy się tego już w praktyce, w teatrze, na planie. W filmie "Boże skrawki" Yurka Bogayewicza grałam chłopkę, która w czasie wojny ukrywała żydowskie dziecko. Miałam scenę, gdzie do wsi przywożą zwłoki mojego zastrzelonego męża. W histerii i płaczu próbowałam targać jego ciało. Mój mały synek szarpał mnie i krzyczał. Trudna scena, kręcona w deszczu i błocie. Po zakończeniu stałam cała mokra, rozdygotana i ryczałam. Powiedziałam: "Czuję, jakbym miała dziurę w sercu". Yurek przytulił mnie i ostrym głosem odparł: "To ją zamknij. Teraz!". Podziałało jak płachta na byka. Od razu wróciłam do pionu. I to jest właśnie praktyka. Wracając do partnerów zawodowych.

Jak wspominasz pracę z Arturem Żmijewskim?

- Zawodowiec. Można na nim polegać. Typ opiekuna. Nasze pierwsze spotkanie było przy filmie "Daleko od siebie". Mieliśmy scenę miłosną. To zawsze jest trudne dla aktora. Intymność na planie jest stresująca. Artur był opiekuńczy. Wręcz czułam się przez niego chroniona. Dawało to komfort grania. Dobrze nam się razem pracowało. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wskoczyć w rolę. Zaprzyjaźniliśmy się. Wspólna praca w "Na dobre i na złe" była przyjemnością. Bardzo miło to wspominam, szczególnie te pierwsze lata serialu. Z Krzysztofem Pieczyńskim, Marianem Opanią, Dusią Trafankowską, Jolą Fraszyńską i innymi budowaliśmy historię szpitala na planie i zawiązywaliśmy przyjaźnie poza planem. Z Arturem stworzyliśmy parę, którą polska publiczność pokochała.

Magia i chemia są niezbędne, by film się udał?

- Musi być chemia aktorska. Bez tego się nie da. Są filmy, gdzie para dobrych aktorów gra razem i nic z tego nie wynika. Na przykład Angelina Jolie i Johnny Depp w "Turyście".

A Zbigniew Zamachowski i "Zmruż oczy"? Zupełnie inne kino...

- To był magiczny film. Andrzej Jakimowski stworzył na planie niezwykłą atmosferę, takie zatrzymanie w czasie i przestrzeni. Błogostan udzielał się wszystkim. Zdjęcia były w jakimś pegeerze na końcu świata. Siedzieliśmy ze Zbyszkiem na planie i czekaliśmy na obiad. Lato, cisza, sielanka. Zebrało nam się na wspomnienia smaków potraw, które robiły nasze babcie. Całe dzieciństwo spędziłam na wsi, więc miałam w czym wybierać. Zbyszek wygrał opowieścią o białym wielkanocnym barszczu mieszanym świeżo ściętą witką brzozową. Ślinianki pracowały mi podwójnie (śmiech). Zbyszek w pracy jest bardzo przyjazny, ciepły i ogromnie twórczy. Ma witalność dziecka, poczucie humoru i bardzo imponujący warsztat aktorski.

A Robert Więckiewicz? Graliście razem w "Odwróconych" i "Świadku koronnym".

- Robert to... ostra jazda! Aż strach się bać (śmiech). W naszym żargonie mówi się "mięso aktorskie". Świetny aktor i wymagający partner na planie. Potrafi być nieprzewidywalny, ale to jest najbardziej kręcące. Film o mafii. Męskie kino. On był szefem, ja jego żoną. Pamiętam zdjęcia próbne. Scena niełatwa, o przemocy i erotycznej zadziorności między małżonkami. Z pierwszym aktorem poszło całkiem nieźle. Reżyser dawał uwagi. Z drugim było podobnie. I przyszedł Robert. Miał to coś. Siłę i tajemniczość. Od razu zaczęłam myśleć rolą. Przy kimś takim kobieta wie, że jeśli podniesie na niego rękę, to on ją mocno uchwyci. I albo z takim mężczyzną się pobijesz, albo pozwolisz mu zanieść się do łóżka (śmiech).

A teraz inny mężczyzna, który jest dobry. Nawet bardzo. Bogusław Linda?

- "In flagranti". To był mój debiut filmowy. I od razu strzał - scena tête-à-tête w sypialni. Byłam przejęta. Dodatkowo onieśmielona, że będę jeszcze grała z "tym" Bogusławem Lindą, bożyszczem kobiet! Przyjechałam na plan prosto od małego dziecka. Byłam na etapie pieluch i zupek. Liczyłam na to, że będzie czas, że powoli oswoję się z ekipą, z Lindą. W trakcie kręcenia ujęcia byłam już tak zestresowana, że dostałam nerwowej głupawki i ogarnął mnie jeden wielki chichot. Przepraszałam i tłumaczyłam się Bogusiowi.

Był wyrozumiały?

- Tak. Pewnie myślał po prostu, że jestem trochę dziwna! Potem zagraliśmy razem w serialu komediowym "I kto tu rządzi". Podziwiam go za niezwykłą zdolność koncentracji. Na planie było wesoło. Żartowaliśmy, dowcipkowali. Ale jak przychodziło co do czego, Boguś w kilka sekund był gotowy do sceny. Ja, niestety "gotowałam" się nadal i trzeba było powtarzać ujęcia.

A co zostało po Rafale Królikowskim?

- Rafał był szalony, nadruchliwy. Ciągle coś wymyślał. To twórcze ADHD widać w jego oczach. Ja też jestem często nakręcona, więc mamy coś wspólnego! (śmiech). Gdyby dane nam było zagrać w polskiej wersji "Poszukiwaczy zaginionej Arki", pirotechnicy musieliby być w ciągłej gotowości!

Widzę, że tobie z każdym dobrze się gra. A gdybyś miała wybrać jakiegoś hollywoodzkiego aktora do pary, kto by to był?

- Hmm... Jeff Bridges. Jest niezwykle charyzmatyczny.

Lubisz pracować z obcokrajowcami? W "Starej baśni" grałaś z Bohdanem Stupką, a w "Avalon" z ekipą z Japonii.

- "Stara baśń" to przede wszystkim Jerzy Hoffman. Cudowny pasjonat i wizjoner filmu. Kiedy pracuje na planie, jest jak w transie, cały pochłonięty pomysłem. Dla aktora to niezwykle elektryzujące i mobilizujące. Chodząca historia kina. Każde spotkanie, każda rozmowa coś wnosi. Uczysz się i chłoniesz. Bohdan Stupka tak wchodził w rolę Popiela, że grając z nim, czułam, jakbym cofnęła się w czasie. Miał potężny głos. Gdy w scenie przemawiał do ludu, przez ciało przechodziły mi dreszcze. "Stara baśń" to fajna przygoda. Film kostiumowy to taka trochę bajka.

Fajniej niż w wirtualnym świecie "Avalon"?

- W "Avalon" byłam wojowniczką, która funkcjonuje i w świecie realnym, i w grze komputerowej. Często grałam sama ze sobą i z czujnikami od efektów specjalnych. Scenariusz rozpisany był obrazkowo, a zdjęcia rozplanowane na dwa miesiące co do godziny. Jak w zegarku.

Byłaś w tym filmie polską Larą Croft...

- No, nie aż tak. Ale było ciekawie, choć wcale nie lekko. Musiałam biegać po poligonie i strzelać z różnych rodzajów broni. Począwszy od małych karabinków, a skończywszy na bazuce i czołgu. Mój kostium w porywach dochodził do 11 kilogramów. Film miał wiele efektów specjalnych i dużo scen trzeba było grać pod obróbkę komputerową. Dlatego wymagana była precyzja i powtarzalność. Scenę krojenia kapusty powtarzałam kilkanaście razy. To był dopiero trening cierpliwości!!!

W takich filmach jest miejsce na granie emocji?

- Tak. Miałam scenę, w której po walce w grze wracam do realu. Powrót był zawsze bolesny. Reżyser chciał, aby w którejś sekundzie ujęcia z oka wypłynęła mi łza. Zbliżenie było na twarz.

Jak to się robi?

- Sięgasz do jakiś smutnych wydarzeń, wczuwasz się w nie, ale nie pozwalasz tym wspomnieniom wypłynąć, aż do czasu, kiedy będzie właśnie ta wyczekana sekunda. Trzymasz je pod powierzchnią jak zbiornik łez i puszczasz na słowo: akcja!

Czy kiedy musisz płakać, zawsze przypominasz sobie tę samą sytuację?

- Po kilku powtórzeniach to przestaje działać. Musisz sięgnąć po nowe. Jest trudniej, bo to wyczerpuje, a efekt ma być ten sam. Więc grzebiesz w pamięci głębiej i głębiej.

To brzmi jak czarna magia...

- Aktorstwo to nie jest łatwy zawód. Kamera wszystko widzi. Każdy fałsz.

Reżyser też? Czy coś się czasem ukryje?

- Nie ma powodu niczego ukrywać. Ma być prawda. Patryk Vega w "Pitbullu" był bardzo czujny. Grałam ciężarną, której mąż alkoholik w szale delirium może zrobić jej krzywdę. Patryk stał nade mną, dawał wskazówki, patrzył mi w oczy, obserwował przewijające się w nich emocje. I mówił: "To nie to, tego nie chcę... Tak, to jest to, gramy!". Praca na tak zwane milimetry. Na ekranie fajnie to wygląda, ale lekko nie jest. Trzeba to po prostu lubić (śmiech).

Dużo mówiliśmy o aktorach, reżyserach. O mężczyznach. Z kobietami też dobrze ci się pracuje?

- Z kobietami też. Ale zobacz, o ile mniej mamy fajnych kobiecych ról w kinie. To taki mój mały manifest: więcej dobrych kobiecych ról! (uśmiech). Niezapomniana była praca z Teresą Budzisz-Krzyżanowską. Wpatrzona w nią byłam jak w obrazek. Zapominałam się, że ja też jestem na planie po to, by grać. W teatrze występowałem z Ireną Kwiatkowską. Mówiło się, że nie sposób za nią nadążyć. To prawda. Była dowcipna i aż do bólu profesjonalna.

Używałaś kiedyś w życiu sztuczek aktorskich? Po dobrym aktorze nigdy nie widać, że kłamie (śmiech).

- Nie wiem, jak to jest, nie próbowałam. Ale znam tak zwanych zwykłych ludzi, którzy grają w życiu przynajmniej na miarę Oscara!

Masz dużo pokory. Nie mówisz o ludziach źle, każdemu dajesz kredyt zaufania, wciąż się uczysz!

- Z dawaniem kredytu zaufania nie jestem już taka hojna. Bez pokory na dłuższą metę daleko się nie zajdzie. A oczy warto mieć otwarte!

A czasem zmrużone...

- No coraz częściej, bo już nie ten wzrok (śmiech). Spotykam w pracy młodych aktorów. Są tacy piękni, tacy bojowi. Uśmiecham się. Rozczulają mnie. Budzą we mnie uczucia macierzyńskie. Aż chciałoby się im coś podpowiedzieć, zaopiekować się nimi, podzielić doświadczeniem. Pół wieku już prawie przeżyłam.

Dopiero za dwa lata!

- W takim pędzie to już prawie jutro!

No dobrze, powiedzmy więc, że zbliżasz się do pięćdziesiątki. Czego się nauczyłaś?

- Szacunku, zaufania do samej siebie i odpuszczania. Najważniejsze, że poczucie humoru mnie nie opuszcza.

Jak się dziś czujesz sama ze sobą?

- Jakoś jeszcze wytrzymuję! (śmiech). Dziękuję za wszystkie dane mi doświadczenia. Za te wspaniałe, bo to zawsze przyjemne. I za te gorzkie, bo równowaga musi być. Nie narzekam, idę do przodu.

Życie ci smakuje...

- Hm... wciąż się tego uczę. Kiedy odchodził mój tato, powiedział: "Wracam do Pana Boga". "Wracam", nie "idę". To zasadnicza różnica. Ja też kiedyś wrócę. Tylko jaka i z czym? To zależy tylko ode mnie. I tego się trzymam!

Agnieszka Prokopowicz - Bielenia
GRAZIA 24/2014