piątek, 28 lipca 2017

Małgorzata Foremniak: Już się nie spieszę

Świadoma jak nigdy dotąd. Teraz inaczej widzi siebie i własny zawód. „Życie dało mi prezent”, mówi Małgorzata Foremniak i uśmiecha się do swoich myśli.

 Co ma być, to będzie, wcześniej czy później. Póki co, delektuję się tym, co obecnie mam - deklaruje Małgorzata Foremniak

Piątkowe przedpołudnie, znana warszawska restauracja. Aktorka Małgorzata Foremniak wybiera stolik na antresoli, z daleka od gości i hałasu. Wygląda świetnie: oczy pełne blasku, świetlista cera. Jest ubrana w białe spodnie, granatową bluzkę i trencz. Do tego delikatna biżuteria oraz klapki w paski zebry. Wydaje się, że to, co ma dzisiaj na sobie, dobrze odzwierciedla jej styl: spokojny, elegancki, a jednak z pewną dozą ekstrawagancji. Przekonuję się szybko, że artystka budzi powszechne zainteresowanie, nawet wśród kelnerów. Nic dziwnego. Zna ją cała Polska. Przez 13 lat była najsłynniejszą serialową lekarką, czyli doktor Zosią w serialu "Na dobre i na złe". Od prawie 10 lat pełni rolę jurorki w programie rozrywkowym "Mam talent!" (TVN).

Nieraz zaskoczyła widzów, kiedy nie wstydziła się łez wzruszenia albo spontanicznie wbiegała na scenę, aby kogoś uściskać. Jej życie przez długi czas było szeroko komentowane w mediach. Najgłośniej w trakcie jej związku z młodszym o 15 lat tancerzem Rafałem Maserakiem, którego poznała w telewizyjnym show "Taniec z gwiazdami" (tańczyła z nim w parze i dotarła do finału, zdobywając drugie miejsce). W 2011 roku opisywano też rozwód z drugim mężem, producentem filmowym Waldemarem Dzikim, z którym zaadoptowała dwójkę nastoletnich dzieci. Pierwsze, studenckie małżeństwo aktorki z ojcem jej jedynej córki Aleksandry było krótkie. Jej były mąż zginął w wypadku samochodowym. Waldemar Dziki zmarł na raka w ubiegłym roku. Obecnie niewiele wiadomo o życiu Foremniak. Być może wyczerpała już limit traumatycznych wydarzeń?

Występowała pani w wielu życiowych rolach. Mężatka, rozwódka, partnerka, wdowa. Do tego chwile wielkiej sławy i ciszy. Zadawała sobie pani pytanie, dlaczego akurat panią los tak doświadcza?

Małgorzata Foremniak:- Nie określiłabym tego aż tak mocno. Ludzie mają trudniejsze doświadczenia. Ale, owszem, działo się sporo. Nie było monotonnie. Będę miała co wspominać. Jednak najważniejsze jest to, że mogę korzystać z bogactwa doświadczeń. To one nas kształtują. Jeśli chodzi o moje życie, dzielę je na to poprzednie i obecne. Myślę jednak... jestem pewna, że oba są ważne.

Granicą była śmierć pani rodziców? Powiedziała pani kiedyś, że po tym musiała narodzić się na nowo.

- Odejście rodziców jest dla każdego bolesną stratą, zamknięciem pewnego rozdziału w naszym życiu. Odchodzi na zawsze jakaś część nas, ale tym samym otwiera się kolejny etap. Zaczynamy stawiać sobie pytania, których być może nie zdążyliśmy zadać rodzicom. Weryfikujemy wszystko to, co wokół nas się dzieje i co nas otacza. To dotyczy również ludzi i relacji między nimi. Podobnie działo się ze mną.

Jakie jest to pani nowe życie?

- Staram się żyć świadomie. W pełni przeżywać każdą chwilę. Być tu i teraz. Uważnie obserwować życie. Obojętnie, co w danym momencie robię, czy jestem w pracy, w domu czy w podróży. Nie gonię. Nie spieszę się. Znajduję czas na zatrzymanie się.

Mówi pani o tym i się uśmiecha.

- Uśmiecham się, bo mam w sobie dużo pozytywnej energii. W tym bezruchu można poczuć inny smak życia. Gdy stajesz się na chwilę obserwatorem, widzisz więcej, szerzej, głębiej. Rzeczy zwykłe stają się niezwykłe, a skomplikowane - dużo prostsze. Zaczynasz częściej odnajdywać w sobie spokój.

Ten spokój ma związek z tym, że u pani bliskich wszystko gra?

- Życie moich bliskich i moje bardzo spokojnie sobie płynie.

Ola, pani córka, kilka lat temu jako studentka psychologii powiedziała: "Mamo, czy wiesz, że miałaś głęboką depresję?". Pani odpowiedziała jednak, że woli słowo "transformacja".

- Słowa mogą mobilizować i pomagać. Mogą też ranić, pełniąc rolę kamienia, który ściąga w dół. Myślę jednak, że istotna jest moc naszego rozumowania. To my nadajemy znaczenie rzeczom oraz wydarzeniom. Nie odwrotnie. Wierzę, że wszystkie zakręty i ciosy od losu są po coś.

Cała sztuka polega na tym, żeby umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego mi się to przydarza?

- Myślę również, że to, czego doświadczamy, pomaga nam odkryć drogę do naszego wnętrza. Im bardziej oddalamy się od siebie, ty więcej niekomfortowych rzeczy nam się przytrafia.

Życie z dala od miasta pomaga zebrać myśli. Pani ma gospodarstwo 100 kilometrów od Warszawy. Z osiołkiem, kozą?

- Na co dzień mieszkam w Warszawie. Wieś to mój azyl. To moja przestrzeń. A zwierzęta i w ogóle przyroda są dla mnie bardzo ważne. Żałuję tylko, że nie mam dla nich tyle czasu, ile potrzeba. Wieś to także moja rodzina. Mój najwspanialszy czas z dzieciństwa? Wakacje spędzane na wsi u dziadków, dokąd rodzice zawozili mnie i moje rodzeństwo każdego roku. Tam ukształtowała się moja wrażliwość. Kilka lat temu, kiedy żyli jeszcze rodzice, poprosiłam ich o zasadzenie drzew w tym moim azylu. Mama wybrała rajską jabłoń, a tata orzech. W ubiegłe wakacje zrobiłam pierwsze konfitury z jabłek. Pojechały do Wiednia, na stół wigilijny do mojego rodzeństwa. W tej wspólnej, rodzinnej chwili była więc też jakaś "cząstka" obecności rodziców. Będę robiła te konfitury co roku. Dołożę jeszcze nalewkę z orzecha.

Obiecaliście sobie z rodzeństwem, że będziecie zawsze siebie nawzajem wspierać. Piękna sprawa.

- Gdy rodzice zachorowali, mogłam liczyć na całą rodzinę. Także na dzieci mojego rodzeństwa. Odległość z Wiednia do Warszawy nie stanowiła dla nich żadnego problemu. Wszyscy opiekowaliśmy się rodzicami. Dla mnie to było niezwykle ważne i budujące doświadczenie. Obecność rodzeństwa dała mi dużo siły.

W podobny sposób starała się pani wychować córkę i dwójkę adoptowanych dzieci?

- Każdy rodzic tego pragnie. Tutaj była bardziej złożona sytuacja. Pod jednym dachem znalazły się różne światy, różne wrażliwości. Trzeba było je połączyć i zbudować z tego jakiś nowy wzór. Czy się udało, to życie zweryfikuje. Dzieci są już dorosłe, odnajdują powoli swoje miejsce w świecie.


 Dopiero zaczynam być aktorką. Wcześniej byłam żoną, matką, partnerką. Aktorką bywałam, ale w wiecznym pędzie

Pani i najstarsza córka jesteście przyjaciółkami?

- Jesteśmy przede wszystkim matką i córką. Ale mamy też niezwykłą więź między sobą, co sprawia, że bywamy przyjaciółkami. Lubimy z Olą spędzać wspólnie czas. Chodzimy do filharmonii i do kina albo na miasto, aby coś zjeść. Dużo ze sobą rozmawiamy.

Kiedyś opowiadała pani, że jedną z pani dominujących cech jest roztargnienie. W nowym życiu to się zmieniło?

- Tak, kiedyś rzeczywiście tak było. Teraz jednak pracuję nad swoją uważnością. Choć oczywiście różnie z tym bywa. Lubię na przykład czytać. I czytam kilka książek naraz. Nawet po przebudzeniu od razu chwytam za książkę, a potem kłębi mi się w głowie. Mój zawód również wymusza rozproszenie uwagi. Nieustannie moje myśli krążą wokół jakiejś postaci. Złapałam się ostatnio na tym, że zjadłam na śniadanie miskę pełną soczystych owoców, na które miałam wielką ochotę, i w ogóle tego nie zarejestrowałam. Mój umysł był gdzie indziej. Nad takimi momentami staram się więc pracować. Nie rozdwajać umysłu na drobne. Nie zaśmiecać go zbędnymi myślami. Oddzielać pracę od życia prywatnego.

Słucham o tej pani pracy nad sobą i odnoszę wrażenie, że jest pani dla siebie surowa.

- Już coraz mniej jestem al dente (śmiech)... Odpuszczam sobie to, co mniej ważne. Teraz inaczej odbieram upływ czasu. Kiedyś zupełnie o nim nie myślałam. A dzisiaj, gdy nie ma przy mnie wielu ważnych osób, graniczna linia życia stała się odczuwalna. Doceniam więc każdy moment. Każdą chwilę. Bo wiem, że ta chwila nigdy więcej się nie powtórzy. Dbam o relacje i o ludzi, których spotykam. Bo wszystko przemija i wydarza się tylko raz. Od jakiegoś czasu moje oczy są szeroko otwarte na to, co wokół.

Półtora roku temu powiedziała pani w wywiadzie: "Odpuściłam myśl, że z kimś będę". To przekonanie trwa?

- Przychodzą takie momenty, że bardzo brakuje mi drugiej osoby, drugiej "energii". Chciałabym tę moją codzienność móc z kimś dzielić, mieć świadomość istnienia źródła ciepła obok mnie. I tym ciepłem się wymieniać. Ale też nic na siłę. Nie szukam kogoś po to, aby zapełnił moje życie. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Z drugiej strony, aby z kimś być, nie trzeba z nim dzielić wspólnej sypialni. Najważniejsze, żeby umieć ze sobą rozmawiać i milczeć. Żeby się szanować. Wychodzę z założenia, że co ma być, to będzie, wcześniej czy później. Póki co delektuję się tym, co obecnie mam.

 To my nadajemy znaczenie rzeczom oraz wydarzeniom. Nie odwrotnie - wierzy Małgorzata Foremniak
Miała pani poczucie winy, kiedy rozpadały się rodzina, związek?

- Związek to relacja między dwojgiem ludzi, dlatego jego rozpad najczęściej spowodowany jest działaniem obu stron. To proces, który zaczyna się dużo wcześniej, na który składa się wiele różnych czynników. Świat to ludzie. A ludzie są lustrem nas samych. I niestety nie zawsze jest to miłe odbicie. W danym momencie naszego życia przyciągamy do siebie takie, a nie inne osoby. Dlaczego? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Może po to, aby poprzez "dotkliwe" sytuacje coś się w nas wreszcie przebudziło. Przeszłość lubi być karmiona poczuciem winy lub krzywdy. Jednak to od nas zależy, jak sobie z tym poradzimy. Sami musimy przepracować ból i cierpienie po to, żeby ruszyć dalej. Życie jest nam dane tylko raz. I dzieje się w tej chwili.

Mówiąc o "dotkliwych sytuacjach", ma pani na myśli mężczyznę, który zaprzyjaźnił się z panią, a okazał się stalkerem, niszczącym pani kontakty i życie?

- Nie chcę wracać do tej historii. Ona nie ma nic wspólnego z relacją dwójki ludzi. Ale na pewno w życiu wszystko dzieje się po coś. Wszystko ma swój sens. Być może w tym przypadku to, czego doświadczyłam, nauczyło mnie sztuki przetrwania. Wzmocniło.

Przez kilka lat biegali za panią paparazzi, śledząc każdy ruch, Polacy interesowali się pani życiem. A jak jest teraz?

- Bycie w blasku fleszy było bardzo męczące. Zabierało prywatność i pochłaniało wiele energii. Dziś żyję spokojniej. Staram się dbać o siebie. A co za tym idzie, nie wchodzę w "krzykliwe" relacje. Omijam hałas. Skupiam się na tym, co dla mnie ważne. Zrobiłam się selektywna, jeśli chodzi o ludzi. Kiedy człowiek ma w sobie chaos, panicznie czerpie energię z zewnątrz. Mylnie sądząc, że w ten sposób zagłuszy w sobie lęki i strachy. Człowiek boi się ciszy, bo w niej konfrontuje się sam ze sobą. A to jest bardzo trudne i niekiedy bolesne. Ostatnio zafascynowała mnie książka Thich Nhat Hanha pod tytułem "Cisza. Siła spokoju w świecie pełnym zgiełku". Autor jest mnichem buddyjskim, pisze prostym językiem. Podkreśla, jak ważna jest dla nas osobista przestrzeń. Uczę się od niego uważności i świadomości chwili.

Czy jest taka rola, która dała pani coś ważnego prywatnie?

- Rola nie powinna aktorowi dawać nic prywatnie. Ale na pewno może zapadać mniej lub bardziej w pamięć. Mam kilka takich ról. Postać matki w filmie Marcina Koszałki "Czerwony pająk" czy postać Mańki z "Bożych skrawków" w filmie Jurka Bogajewicza. Dwie zupełnie różne kobiety. Dwie inne historie. Jeśli chodzi o teatr, chętnie gram Elisabeth w spektaklu "Imię" w Studio Buffo (reżyseria Grzegorz Chrapkiewicz - red.). Bardzo lubię monolog mojej bohaterki. Bywa tak, że słowa postaci są w jakiś magiczny sposób spójne z tym, co w danym momencie przeżywamy. Tak właśnie jest ze mną i z Elisabeth. Ale kiedy kończy się spektakl, ja wracam do domu, a ona zostaje w teatrze.

Jakie słowa Elisabeth są spójne z Małgorzatą Foremniak?

- To tylko słowa... Literatura. Ale na pewno dzieje się tak, i to nieraz, że dzięki zawodowi, który uprawiam, sama mogę się "wyładować". To bardzo oczyszczające. A ponieważ mówię wtedy tekstem sztuki, nikogo nie ranię. Mogę sobie pokrzyczeć, pozłorzeczyć. Podoba mi się w aktorstwie, że ten sam tekst jestem w stanie wypowiadać na wiele różnych sposobów. Przez lata pracy w zawodzie (na początku nie było to takie oczywiste dla mnie) zrozumiałam, że nie powinnam się sztucznie pobudzać na scenie, wchodzić w jakieś emocjonalne zakrętasy. Nie jest to ani zdrowe, ani profesjonalne. To, co ważne dla aktora, to intuicja, empatia i, umówmy się, warsztat. Dlatego kiedy wchodzę na scenę, zostawiam prywatne życie.

Aktorzy opowiadają niezwykłe historie o tym, jak na czas spektaklu znika im kaszel, gorączka. A kiedy kurtyna idzie w dół, choroba powraca.

- Nie chcę utożsamiać aktorstwa z jakimiś nadprzyrodzonymi siłami. W moim przypadku po prostu koncentruję się na czymś innym. Poprzez rolę wchodzę w świat innego człowieka. Moja depresja była moją prywatną sprawą. Owszem, trudną. Bywało tak, że ciężko było mi wyjść z domu. Ale wchodziłam na scenę i znajdowałam się w innej życiowej przestrzeni. I na niej się skupiałam.

Żyję spokojniej, staram się dbać o siebie. Omijam hałas - deklaruje aktorka.
Granie z depresją? To można rozpatrywać w kategorii cudu.

- Uważam inaczej. To się dzieje samoistnie. Myśli są skoncentrowane na czymś innym. Przestaje boleć ząb, odpływa migrena, nie czujesz gorączki. Aktor na moment uwalnia się od siebie. To jest naturalny proces. Nie trzeba być aktorem, żeby to zrozumieć. Jeśli prywatnie coś przeżywamy, wystarczy przerzucić myśli na inne tory. Ale to stanowi rodzaj ucieczki, więc potem wszystko wraca. Tak samo jest z teatrem i jego "cudem". Wraca ból zęba, wraca depresja. I po powrocie do domu musimy sobie z tym poradzić.

Spotykamy się w przerwie między zdjęciami do jubileuszowej, 10. już edycji programu "Mam talent!". Jeździ pani po Polsce, spotyka różnych ludzi. Na castingi przychodzą zdolne osoby, które marzą o sławie piosenkarza, ale też "kosmici", jedzący bigosna czas. Co pani dają te spotkania?

- Patrzę na uczestników "Mam talent!" przede wszystkim jako aktorka. Obserwuję, jaką informację o sobie niesie drugi człowiek. Zwracam uwagę na język ciała, dobór słów. Pracuję przy tym programie już od 10 lat. I co roku w czerwcu, tuż przed rozpoczęciem zdjęć, kiedy zrobią mi makijaż, spoglądam wstecz na swoje życie. Robię bilans minionego roku. Ostatnio tak się wydarzyło w Katowicach. Pomyślałam, że dopiero teraz zaczynam być aktorką. Wcześniej byłam żoną, matką, partnerką. Aktorką bywałam, ale w wiecznym pędzie. Obecnie mam wokół siebie szeroką przestrzeń i znacznie więcej spokoju. Zaczynam się częściej uśmiechać do życia.

A ludzie też już inaczej na panią reagują?

- Ostatnio byłam z psem Leonem na spacerze i podeszła do mnie starsza kobieta. Przedstawiła się: Maria. Zaczęła opowiadać mi piękną polszczyzną historię naszego parku i drzew, które w nim zasadziła. Pomyślałam: trudno, spóźnię się gdzie indziej, ale dzięki pani Marii przeniosę się w inny świat. To wspaniały moment w tym dniu, niech więc trwa. Życie mnie zatrzymało w gonitwie i dało mi prezent, spotkanie z wyjątkową osobą. Kiedy wróciłam do domu, sięgnęłam po zeszyt i zapisałam kilka ważnych myśli. To przerażające, że narzekamy, ile nam ciągle brakuje, choć przecież niby mamy wszystko, co trzeba. A to miejsca na parkingu, a to oliwy do sałaty, a to pieniędzy, a to lepszej pracy... Coś jest z nami nie tak. A przecież to ode mnie zależy, ile docenię z życia, które wiodę. Kiedy więc nie znajduję miejsca na parkingu, to po prostu jeżdżę w kółko. Czekam, aż się znajdzie. Nie denerwuję się już tym. A jak miejsce się nagle zwalnia, mówię głośno: dziękuję! Za wszystko warto dziękować.

Zgadzam się. Zaciekawił mnie jeszcze pani zeszyt z zapiskami.

- Mam wiele takich notesów. Chętnie je kupuję, to moja słabość. Niektóre są bardzo piękne. Zawsze jakiś przy sobie noszę. Dziś wzięłam ten z czerwoną okładką. Lubię w trakcie dnia zajrzeć do niego, aby przeczytać jakąś myśl. Zapisuję również kartki i przyklejam je w różnych miejscach w domu. W sypialni na lustrze mam napisane: "Prawda dyscyplinuje umysł i leczy serce". Kiedyś te moje notesy przejmie moja córka (śmiech).

Zanim włączyłam dyktafon, wspomniała pani o swoich 50. urodzinach, które obchodziła na początku stycznia. Tak zwana okrągła data pomaga żyć bardziej świadomie?

- Każda kolejna dziesiątka to kolejny rozdział w życiu. Ja jestem na etapie transformacji. Odzyskiwania wolności i spokoju. Najwyższa pora! Bo to połowa wieku. Uczę się odnajdywania szczęścia w sobie. To nie jest takie łatwe, ale namawiam każdego do własnych poszukiwań.

A zawodowo jest pani głodna nowego?

- Przygotowuję się do dwóch projektów teatralnych i jednego filmowego, który ma być zrealizowany z młodymi ludźmi. Bardzo na to czekam, ale nie mogę podać na razie szczegółów. Wiem oczywiście, że wielu ról już nie zagram. Z wieloma ludźmi jeszcze nie pracowałam i może już nigdy nie będę. Ale nie chcę mieć takich marzeń. Jak człowiek czegoś zbyt mocno pragnie, to od tego się oddala. Tak to działa: napór daje opór. Wiem, kim dziś jestem, jaką wartość stanowię dla siebie. I nie będę się stresować tym, czego nie mam. Wiem też, że bycie aktorką w tym wieku jest trudne, nawet gdy uważam, że wyglądam świetnie (śmiech). Mówię tak, bo przecież prawda dyscyplinuje. Mam dobre geny po przodkach.

Bez lukrowania, wygląda pani znakomicie.

- Dziękuję. Jestem dobrze zakonserwowana (śmiech). Ale tak na poważnie, nie wspomagam się sztucznie. Niczego nie poprawiam. Dbam o siebie, o zdrowie fizyczne i psychiczne. Oczyszczam organizm i umysł. Zwracam uwagę na to, co i jak jem. To naprawdę bardzo ważne. Gotuję według kuchni pięciu przemian, na którą staram się namówić moją Olę. Córka jest psychologiem traumatologiem. Żyje w pędzie, w pośpiechu, jak wielu młodych ludzi. Rozmawiam z nią o uważności. Ona trochę się wkurza na mnie, że sączę jej te swoje mądrości. Ale co tam, robię swoje, bo taka jest rola mamy. Wiem też, że człowiek musi sam doświadczyć pewnych rzeczy, żeby zrozumieć. Jestem więc blisko Oli, trochę jej marudzę, ale ufam, że w przyszłości coś z tego marudzenia zostanie w jej głowie.

A pani nadal robi sobie prezenty? Zaprasza siebie do filharmonii i na kawę?

- Tak. Odkryłam nowe znaczenie powiedzenia "kochaj siebie samego jak bliźniego swego". Kto jest tym bliźnim, z kim jesteś nieustająco, na dodatek przez całe życie? Ty sama. My wszystkie robimy tak wiele dla naszych dzieci, partnerów, mężów, przyjaciół, bliskich, a o sobie często jeszcze zapominamy. Ja już nie chcę więcej popełniać takich błędów. Nowe życie i dojrzałość zobowiązują. Poza tym gdy zaprzyjaźnisz się ze sobą, to masz towarzysza do końca życia. Warto w tę przyjaźń zainwestować.

Magdalena Kuszewska

PANI 8/2017

Tekst pochodzi z magazynu

piątek, 21 lipca 2017

Małgorzata Foremniak: Już się nie spieszę


Świadoma jak nigdy dotąd. Teraz inaczej widzi siebie i własny zawód. „Życie dało mi prezent”, mówi Małgorzata Foremniak i uśmiecha się do swoich myśli.

Co ma być, to będzie, wcześniej czy później. Póki co, delektuję się tym, co obecnie mam - deklaruje Małgorzata Foremniak
Piątkowe przedpołudnie, znana warszawska restauracja. Aktorka Małgorzata Foremniak wybiera stolik na antresoli, z daleka od gości i hałasu. Wygląda świetnie: oczy pełne blasku, świetlista cera. Jest ubrana w białe spodnie, granatową bluzkę i trencz. Do tego delikatna biżuteria oraz klapki w paski zebry. Wydaje się, że to, co ma dzisiaj na sobie, dobrze odzwierciedla jej styl: spokojny, elegancki, a jednak z pewną dozą ekstrawagancji. Przekonuję się szybko, że artystka budzi powszechne zainteresowanie, nawet wśród kelnerów. Nic dziwnego. Zna ją cała Polska. Przez 13 lat była najsłynniejszą serialową lekarką, czyli doktor Zosią w serialu "Na dobre i na złe". Od prawie 10 lat pełni rolę jurorki w programie rozrywkowym "Mam talent!" (TVN). 

Nieraz zaskoczyła widzów, kiedy nie wstydziła się łez wzruszenia albo spontanicznie wbiegała na scenę, aby kogoś uściskać. Jej życie przez długi czas było szeroko komentowane w mediach. Najgłośniej w trakcie jej związku z młodszym o 15 lat tancerzem Rafałem Maserakiem, którego poznała w telewizyjnym show "Taniec z gwiazdami" (tańczyła z nim w parze i dotarła do finału, zdobywając drugie miejsce). W 2011 roku opisywano też rozwód z drugim mężem, producentem filmowym Waldemarem Dzikim, z którym zaadoptowała dwójkę nastoletnich dzieci. Pierwsze, studenckie małżeństwo aktorki z ojcem jej jedynej córki Aleksandry było krótkie. Jej były mąż zginął w wypadku samochodowym. Waldemar Dziki zmarł na raka w ubiegłym roku. Obecnie niewiele wiadomo o życiu Foremniak. Być może wyczerpała już limit traumatycznych wydarzeń?

Występowała pani w wielu życiowych rolach. Mężatka, rozwódka, partnerka, wdowa. Do tego chwile wielkiej sławy i ciszy. Zadawała sobie pani pytanie, dlaczego akurat panią los tak doświadcza?

Małgorzata Foremniak:- Nie określiłabym tego aż tak mocno. Ludzie mają trudniejsze doświadczenia. Ale, owszem, działo się sporo. Nie było monotonnie. Będę miała co wspominać. Jednak najważniejsze jest to, że mogę korzystać z bogactwa doświadczeń. To one nas kształtują. Jeśli chodzi o moje życie, dzielę je na to poprzednie i obecne. Myślę jednak... jestem pewna, że oba są ważne.
Granicą była śmierć pani rodziców? Powiedziała pani kiedyś, że po tym musiała narodzić się na nowo.

Granicą była śmierć pani rodziców? Powiedziała pani kiedyś, że po tym musiała narodzić się na nowo.

- Odejście rodziców jest dla każdego bolesną stratą, zamknięciem pewnego rozdziału w naszym życiu. Odchodzi na zawsze jakaś część nas, ale tym samym otwiera się kolejny etap. Zaczynamy stawiać sobie pytania, których być może nie zdążyliśmy zadać rodzicom. Weryfikujemy wszystko to, co wokół nas się dzieje i co nas otacza. To dotyczy również ludzi i relacji między nimi. Podobnie działo się ze mną.

Jakie jest to pani nowe życie?

- Staram się żyć świadomie. W pełni przeżywać każdą chwilę. Być tu i teraz. Uważnie obserwować życie. Obojętnie, co w danym momencie robię, czy jestem w pracy, w domu czy w podróży. Nie gonię. Nie spieszę się. Znajduję czas na zatrzymanie się.

Mówi pani o tym i się uśmiecha.

- Uśmiecham się, bo mam w sobie dużo pozytywnej energii. W tym bezruchu można poczuć inny smak życia. Gdy stajesz się na chwilę obserwatorem, widzisz więcej, szerzej, głębiej. Rzeczy zwykłe stają się niezwykłe, a skomplikowane - dużo prostsze. Zaczynasz częściej odnajdywać w sobie spokój.

Ten spokój ma związek z tym, że u pani bliskich wszystko gra?

- Życie moich bliskich i moje bardzo spokojnie sobie płynie.

Ola, pani córka, kilka lat temu jako studentka psychologii powiedziała: "Mamo, czy wiesz, że miałaś głęboką depresję?". Pani odpowiedziała jednak, że woli słowo "transformacja".

- Słowa mogą mobilizować i pomagać. Mogą też ranić, pełniąc rolę kamienia, który ściąga w dół. Myślę jednak, że istotna jest moc naszego rozumowania. To my nadajemy znaczenie rzeczom oraz wydarzeniom. Nie odwrotnie. Wierzę, że wszystkie zakręty i ciosy od losu są po coś.

Cała sztuka polega na tym, żeby umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego mi się to przydarza?

- Myślę również, że to, czego doświadczamy, pomaga nam odkryć drogę do naszego wnętrza. Im bardziej oddalamy się od siebie, ty więcej niekomfortowych rzeczy nam się przytrafia.

Cała rozmowa w najnowszym wydaniu magazynu "PANI". W sprzedaży od 21 lipca.

Tekst pochodzi z magazynu