piątek, 26 lutego 2010

Jak być kobietą


Szczera i otwarta. I za to obrywa. Odważyła się pójść za uczuciami. Dodatkowo przełamała tabu – związek kobiety z młodszym mężczyzną. Od sześciu lat Małgorzata Foremniak oprócz swojej córki Oli wychowuje również rodzeństwo Milenę i Patryka. „Gali” opowiada, jaką jest matką.

Kiedy jesteś w kraju, często zauważasz czyhających na ciebie paparazzich, którzy nawet się nie kryją?

Tak jest bez przerwy. Robią mi zdjęcia w codziennych, zwyczajnych sytuacjach, a potem tabloidy sprzedają je opatrzone jakimś sensacyjnym komentarzem. Kiedyś takie rzeczy przeżywałam, bolały mnie. A najsmutniejsze jest to, że ludzie wolą czytać o człowieku rzeczy złe niż dobre. Bulwarowa prasa opisuje nasze wymyślone niedoskonałości, wady i potknięcia. Jeśli codziennie podjudza się do myślenia o kimś negatywnie i wtłacza do głów nienawiść, złość i zazdrość, czy będziemy przyjaźniej patrzeć na innych? Wątpię. Wyobraź sobie świat bez gazet, z których codziennie dochodzi ta zepsuta pasza. Jestem przekonana, że wiele osób poczułoby pustkę, ponieważ od dawna żyją cudzym życiem. Gdyby im to odebrać, nagle okazałoby się, że ich własne życie jest do niczego.

Ale nie wszyscy są na celowniku bulwarowej prasy. Nie widziałam, by pojawili się tam Jerzy Radziwiłowicz, Maja Ostaszewska czy Marcin Dorociński.

Nie wszyscy celebryci są atakowani przez media. Najłatwiej uderzyć w tych, którzy są otwarci. Moja szczerość jest wykorzystywana przeciwko mnie. Najgorsze, że to uderza też w moje dzieci. Musi się w końcu zdarzyć coś, co położy tamę takim działaniom. Nie wiem, może ktoś poczuje się tak dotknięty, że… 

 … zaatakuje fotoreportera na przystanku autobusowym, jak Cezary Pazura?

Nie dziwię mu się. Jestem delikatna, ale też potrafię uderzyć. Wiele razy miałam ochotę to zrobić. Ale wiedziałam, że wtedy poniosę klęskę, bo przekroczę granicę. I stanę się tak samo zła jak ten, który we mnie te uczucia wyzwolił. Musi się zdarzyć coś na większą skalę, co spowoduje, że ludzie się obudzą. ludzie się obudzą.

Jak wypadek księżnej Diany uciekającej przed paparazzimi?

Tylko czy on coś zmienił? Może na chwilę…

Mówisz, że uderza to w dzieci. Od kilku lat oprócz swojej córki Oli wychowujesz Milenę i Patryka. Ale dla bulwarowej prasy liczy się tylko to, czy jesteś z Rafałem Maserakiem, czy już nie.

Pozytywne działanie, coś, co kosztuje dużo wysiłku, u nas nikogo nie interesuje. Dla brukowców ważne jest tylko moje życie prywatne. Jest ono nawet oceniane! A tak naprawdę mało kto wie, jak ono wygląda. Bo ja się nim nie dzielę. Ale świata nie zmienię. Ludzie sami muszą dokonać wyboru i zadać sobie pytanie, czy po przeczytaniu obrzydliwego, szkalującego mnie artykułu naprawdę dobrze się z tym czują. A może jestem kimś zupełnie innym?

Więc jaka jesteś?

Przede wszystkim szczera. Nie jestem kimś, kto mówi co innego, a robi co innego. Moje wybory są zgodne ze mną, prawdziwe. I ja się z nimi dobrze czuję, ponieważ one się rodzą we mnie. Nie kłócę się ze sobą. Dlatego jestem szczęśliwa.

A jak wygląda twoje prywatne życie?

Rano witam się z dziećmi, ćwiczę, staram się myśleć o rzeczach dobrych. Lubię wysyłać znajomym SMS-y, życząc im miłego dnia. Bo żeby go wysłać, muszę pomyśleć o tej osobie. A jeszcze milej jest, gdy otrzymuję odpowiedź: „Tobie życzę tego samego”, z uśmiechniętą buźką. I kiedy w takim dobrym nastroju wychodzę z domu i widzę, że ktoś czai się z aparatem w krzakach, cała radość pryska. Czy idę na zakupy, czy chcę spędzić fajnie czas z dziećmi, zawsze ktoś za nami chodzi, fotografuje. I ani ja, ani tym bardziej dzieci nie mamy z tego żadnej przyjemności. Sztywniejemy, wszystko staje się nieprzyjemne. Idę gdzieś ze znajomymi, a tylko myślę, jak tu się schować, żeby zapewnić sobie poczucie komfortu i bezpieczeństwa. To poczucie jest, niestety, znikome, bo i tak ktoś się zaczaja. Pierwsza rzecz, jaką robię po przyjściu do domu, to zaciągam zasłony. Dzieci też się tego nauczyły. Nawet w domu nie możemy się czuć bezpiecznie, bo ktoś z budynku naprzeciwko mnie fotografuje. Fajnie, prawda?

Cena popularności.

Czy popularnej osobie można niszczyć życie? Kiedy wyglądam przez okno, widzę paparazziego, który jak myśliwy czeka na swoją ofiarę. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ciężko z tym żyć. Idę do parku, żeby się na chwilę zatrzymać, odetchnąć, pomyśleć. I w takim momencie ktoś robi mi zbliżenie twarzy, które pojawia się w prasie z niewybrednym komentarzem… Boli mnie serce, że nie mam chwili intymności.

Bo miałaś odwagę pójść za emocjami. Przełamałaś tabu – związek kobiety z młodszym mężczyzną.

A co to za tabu?! Nie żyjemy w średniowieczu. Moja odwaga to właśnie szczerość, za którą dużo zapłaciłam. I płacę nadal. Jest wielu „świętych”, którzy prowadzą podwójne życie. I pozostają „świętymi”. A ja będę szczera, tak jest czyściej. W środku.

A jak reagują na takie newsy twoje dzieci?

Różnie. Generalnie mają do tego dystans, ale myślę, że to je boli. Choć próbują mnie przekonywać: „Mamo, ty za bardzo emocjonalnie wszystko przeżywasz” (śmiech). Gdy coś takiego od nich słyszę, od razu się uspokajam. W tym jednym zdaniu tkwi potężna siła.

Opowiedz o dzieciach. Jakie są?

Patryk ma 13 lat, przechodzi mutację i dźwięczy jak zardzewiała śruba. Jest dowcipny, ma śmieszne odzywki. Wypowiada sto słów na minutę. I nie mogę go oderwać od komputera (śmiech). Jest jak włączona mikrofala. Wszystko dzieje się naraz. Ola to motyl utkany z emocji i uczuć. Trudno czasem do nich dotrzeć. Chciałaby, żeby wszystkim było dobrze. Milenka to Joanna d’Arc. Walczy w obronie sprawiedliwości i pokrzywdzonych. Gdyby odebrano jej miecz, walczyłaby samą ręką. Córki są już dorosłe, mają po 20 lat. Ola studiuje psychologię, Milenka właśnie zdała maturę. Fajne, dojrzałe dziewczyny. Mają dobrze poukładane w głowie.

Kiedy sześć lat temu Milena i Patryk znaleźli się w waszym domu, byli już jakoś ukształtowani. Ułożenie wzajemnych stosunków na pewno nie było łatwe…

Nie było sielankowo. Sama się przy tym wiele nauczyłam. Kiedy się żyje pod jednym dachem, trzeba przestrzegać określonych reguł. Mamy w domu godzinę szczerości, kiedy wygarniamy sobie, co komu leży na sercu. Nie są to kłótnie, ale rozmowy. Dla mnie niezwykle ważne. Bo musi istnieć port, do którego wracamy po szkole czy pracy i możemy być sobą. Dużo rozmawiamy. Mówię dzieciom, że zawsze wolę prawdę prosto w oczy. Jestem mamą, ale też człowiekiem, który ma swoje życie, słabości, wady i może popełniać błędy.

Powiedziałaś kiedyś: „Widocznie mam taką karmę, że jestem wciąż na huśtawkach emocjonalnych”. Takie stany nie pomagają w wychowywaniu dzieci.

Tak kiedyś powiedziałam? Teraz tak nie uważam.

Być może skończyło się życie na huśtawce.

Życie cały czas każe mi pakować walizki i szukać miejsca na dom. Mówię o domu wewnętrznym, bo dla mnie dom jest w nas. Wreszcie zrozumiałam, co to znaczy być kowalem własnego losu. To się wiąże z początkiem naszej rozmowy. Żyjemy pod presją opinii innych, a to utrudnia nam zarządzanie własnym życiem. Dzisiaj nie uważam, że mam taką karmę. Człowiek myślami przyciąga określone sytuacje. Jeżeli czujemy się ofiarą, będziemy spotykać ludzi, którzy to poczucie w nas utwierdzą. Jeśli poczujemy się silni, przyciągniemy sytuacje, które nas wzmocnią. Największym bogactwem są nasze myśli, uczucia i wyobraźnia. To narzędzia do budowania własnego życia.

Czujesz się teraz silna?

W każdym razie na pewno silniejsza niż kiedyś.

A jednak trzeba było siły, żeby jak ty wziąć trzyletnią Olę za rękę, walizkę i wyjechać z Radomia.

To była desperacja. Nieznana osoba z jakąś propozycją pracy w Warszawie, rozwalonym życiem małżeńskim i sprawą rozwodową w toku wynajmuje mieszkanie, nie wiedząc, czy się utrzyma przez najbliższe pół roku. Ale powiedziałam sobie – wóz albo przewóz. Tylko życiowa adrenalina powoduje, że jesteś w stanie przeskoczyć mur nie do przeskoczenia.

Clarissa Estés w książce „Biegnąca z wilkami” pisze, że kobiety przenoszą w genach zachowania wszystkich kobiet w rodzie, także nieznanych. To dotyczy nie tylko naszych zachowań, ale i wyborów. W czym jesteś podobna do swojej mamy?

Mamy choćby taki sam tembr głosu. Czasem łapię się na tym: „Ojej, mówię jak mama”. Myślę, że wiele od niej przejęłam, a przede wszystkim najważniejszy wzorzec – silnej kobiety i matki. To naturalne, że przenosimy modele zachowań, bo przecież moja prababcia, której nie znałam, wychowywała babcię, a ta z kolei moją mamę. Jak to jest ważne i jak odpowiedzialna jest rola rodzica, zrozumiałam, kiedy po roku pobytu u nas zobaczyłam, że Milena z Patrykiem mówią do mnie moim językiem. Tak zmienił się ich sposób wyrażania się i reagowania. Gdy wychowujesz własne dziecko od urodzenia, nie zauważasz tego. Ale kiedy w twoim życiu pojawiają się duże już dzieci, pochodzące z innego środowiska, i widzisz, że powielają twoje słowa, gesty, sposób wyrażania emocji, przepełnia cię radość. Te wzorce wchodzą w nas podświadomie, bo świat naszych matek, babć jest jedynym, jaki znamy. Ale jeśli nas uwierają, możemy temu kołu tradycji powiedzieć „stop”. Inaczej będziemy powielać wybory swoich babek. I przekażemy je córkom.

A ty jaką byłaś córką?

Posłuszną. Rodzice uczyli mnie i brata szacunku do drugiego człowieka. Kiedy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny do dziadków, całowaliśmy ich w rękę. Byłam krótko trzymana. Zasady były klarowne. Do domu musiałam wrócić najpóźniej o 22. W wyjątkowych sytuacjach, gdy już miałam 17–18 lat, o północy. Czasem wolno mi było przenocować u przyjaciółki. Ale to posłuszeństwo miało też swoją niedobrą stronę. Później przez lata nie umiałam powiedzieć „nie”. Wpajano mi, że najważniejsze jest czyjeś dobro, a dopiero na drugim miejscu jest moje. Owszem, tak jest, ale wtedy, gdy sami już jesteśmy w pełni ukształtowanym człowiekiem. Dopiero wówczas można pomagać innym. Nauczyłam się tego, będąc już dojrzałą kobietą.

A ty jaka jesteś dla swoich córek? O której mogą wracać do domu?

Wychowuję je w taki sposób, że są moimi przyjaciółkami, tylko o mniejszym doświadczeniu i wiedzy. Ale jest granica, której przekroczyć nie można. Wytycza ją szacunek. Za słowem „przyjaciółka” zawsze stoi słowo „mama”. Mam do córek pełne zaufanie. Wypracowałyśmy je wspólnie drogą prób i błędów, ale w sumie łagodnie. Kiedy dziewczynki były w liceum, pozwoliłam im dwa razy w miesiącu nie pójść do szkoły. Pod warunkiem że nic złego z tego nie wyniknie. Inaczej wycofam zgodę. Tak uczyły się odpowiedzialności. Teraz, gdy dorosły, nic im nie narzucam. Daję możliwość wyboru, jedynie przedstawiam argumenty. Dzieci wiedzą, że nie ma takiej katastrofy, o której by nie mogły mi powiedzieć, nie ma problemu, z którym by nie mogły do mnie przyjść. Sama przeszłam w życiu wiele zakrętów i wiem, że uczymy się poprzez doświadczenia, że wszystko jest po coś.

Nie było buntów?

Ależ były! Także teraz od czasu do czasu dzieci pokazują mi protestacyjne transparenty (śmiech). Lubię takie wyzwania. Siadamy, pytam, czego oczekują. Wysłuchuję ich argumentów, wysuwam swoje i musimy dojść do porozumienia. Lubię wtedy obserwować dzieci, jak się prężą, napinają, chcąc jak się prężą, napinają, chcąc mnie do czegoś przekonać. Czasem odnoszą zwycięstwo: „OK, leżę, przekonaliście mnie. Nie mam racji, przesadziłam”. Są zadowoleni, bo wygrali. Nie ukrywam, że też mam satysfakcję, gdy to oni przyznają, że przegięli.

O co zwykle walczą?

O wolność: wychodzenie z domu, powroty, wyjazdy dziewczyn z chłopakami. A buntują się z powodu podziału obowiązków, bo domagam się wywiązywania się z nich. Jest czas na zabawę i na naukę. Tu nie mam zastrzeżeń. Ola i Milena są ambitne. Ale jest jeszcze czas uczenia się bycia kobietą w domu, dbanie o porządek z własnej, nieprzymuszonej woli.

Patryka uczysz bycia mężczyzną?

Wiele matek wychowuje synów na królewiczów, ale potem taki królewicz ma przerąbane u kobiet (śmiech). Mówię więc do syna: „Patrysiu, chcę, żebyś wyrósł na prawdziwego faceta, dżentelmena. Ale żebyś był szczęśliwy, musisz poznać i poczuć świat kobiet, ich potrzeby, emocje. Wtedy znajdziesz swoje szczęście”. Mając dwie siostry o różnych charakterach już na starcie ma łatwiej.

Kiedyś dzieci występowały przeciwko zasadom, według których żyli ich rodzice. Dziś często budują swoją przyszłość w opozycji do modelu kariery rodziców. Ola nie poszła do szkoły teatralnej, bo ty jesteś aktorką?

Nie sądzę. Ola od początku interesowała się modą, ale wybrała psychologię. Jeśli wytrwa, będzie fajnym psychologiem. Nabywa doświadczeń również poprzez skomplikowane życie rodzinne. Córki żartują czasem, mówiąc: „W naszej zwariowanej rodzinie nic nie może być normalnie”. Odpowiadam: „I to sam urok”, a one się ze mną zgadzają. W każdym szaleństwie jest metoda – to chyba wzór na moją rodzinę. Jakoś sobie radzimy, bo najważniejsza jest dla nas więź. Zdolności aktorskie wykazuje za to Milena. Ale nie wiem, czy pójdzie w tym kierunku. Życie na świeczniku, czego doświadczamy, działa odstraszająco. Dzieci widzą, ile to kosztuje. Sporo wspólnie przeżyliśmy. Upokorzeń, nerwów, smutnych chwil.

Obie córki mają już chłopaków. Masz tu coś do powiedzenia?

Oczywiście. Porozumienie między mną a moimi „zięciami” napotykało na różne zakręty . To nie mnie jednak mają się oni podobać, tylko moim córkom. Ja chcę tylko jednego: aby były kochane i szanowane. Jeżeli coś jest nie tak, zwracam na to uwagę dziewczynkom, żeby nie popełniły moich błędów.

Wprowadziłaś Olę na salony. Jakie to zrobiło na niej wrażenie?

No widzisz! Od razu zanotowały to tabloidy. Wątpię, żeby moja córka chciała „bywać”. Powiedziała: „Teraz będę wchodziła od kulis, bo nie mam przyjemności uczestniczenia w tym cyrku. Wystarczy, że ty w tym bierzesz udział”.

Chodzisz z córkami na zakupy?

Uwielbiam to! Lubię się nad nimi pastwić. Przeznaczam dla każdej odpowiednią sumę, ale im o tym nie mówię. Proszę, aby wybrały rzeczy, które im się podobają, a potem dokonamy ostatecznej selekcji. I zaczyna się burza mózgów. A kiedy z ciężkim sercem wybór zostaje dokonany i podchodzimy do kasy, mówię: „OK, dziewczynki, żartowałam. Kupujemy wszystko”. I wtedy jest to, co kocham najbardziej: ich oczy, szeroko otwarte ze zdumienia, a potem… szeroki uśmiech. I pytanie Oleńki: „Ale jak to?!”. Odkąd pamiętam, Ola zawsze tak pytała. Dziewczyny promienieją i każda daje mi buziaka. A potem w domu urządzają pokaz mody. Siedzę na kanapie, a one po kolei prezentują swoje ciuszki (śmiech).

O czym wtedy rozmawiacie?

O tym, jak fajnie jest być kobietą. Że przez ubiór można pokazać osobowość, stan ducha. I o tym, jak kokietować facetów (śmiech). Kocham patrzeć, jak moje córki komponują sobie ubranie na następny dzień. Przymierzają, dobierają biżuterię. A rano jedna idzie na uczelnię, druga do szkoły.

A co robisz, kiedy się kłócą?

Rozmawiam, staram się tłumaczyć. Na początku dochodziło do trudnych sytuacji, ale to nieuniknione, gdy stykają się różne charaktery. Gdy były nastolatkami, potrafiły w czasie kłótni wyrzucać swoje rzeczy na korytarz. Choć Milena i Ola podobnie reagują, jednocześnie są swoimi odwrotnościami. Zawsze mówiłam im: „To nie przypadek, że życie was połączyło, ponieważ każda z was widzi w drugiej swoje przeciwieństwo. Spróbujcie to zrozumieć i wyciągnąć wnioski”. Teraz, jeśli się kłócą, to raczej o obowiązki domowe. Nie ma poważnych konfliktów. Im są dojrzalsze, tym bardziej stają się wobec siebie wyrozumiałe. Czasem podpatrują u siebie różne rzeczy. A czasem jedna jest adwokatem drugiej. Albo Patryka. To wspaniałe momenty.

Na czym to polega?

Któreś z nich coś przeskrobało, na przykład ktoś nie wrócił o umówionej porze do domu czy coś zaniedbał, więc jestem wkurzona. I wtedy przychodzi do mnie przedstawiciel (śmiech), który broni racji drugiego. To mnie rozczula. W takich chwilach czuję, że odniosłam wielki, wielki sukces. Jaki byłby kolejny? Chciałabym, by w przyszłości, gdy założą swoje rodziny, czasem zadzwoniła do mnie jedna z córek i zapytała: „Mamo, masz pięć minut na kawę?”. Oznaczałoby to, że ma do mnie zaufanie, chce pogadać.

Rozumiem, że nie możesz z taką propozycją zadzwonić do swojej mamy, bo ona mieszka w Radomiu. Jakie są dzisiaj wasze relacje?

Teraz więcej rozmawiamy. Mama się zmieniła. Kiedyś reprezentowała typ kobiety, która chce zapewnić dzieciom podstawowe warunki życia. Dzisiaj jest moim przyjacielem. Strasznie przeżywa moje problemy i ataki na mnie. Za bardzo. Myślałam, że pod presją ludzi też zacznie oceniać moje życie, może nie będzie zadowolona, może nie zrozumie… Pomyśli, że to ja prowokuję, a nie, że jestem zwierzyną, na którą się urządza polowania… A mama mnie wspiera. Mówi: „Małgosiu, jeżeli ty będziesz szczęśliwa, to ja również”.

Jak wyglądają spotkania trzech pokoleń kobiet?

Na ogół dziewczynki atakują babcię, że o siebie nie dba i lekceważy zdrowie. Czasami specjalnie je wysyłam na rozmowę z mamą, bo ona nie słucha nas, swoich dzieci. Ale wnuczki to co innego! Jak to przeczyta, stracę argumenty.

Kiedy czujesz się szczęśliwa?

Gdy siedzimy razem przy stole. Mama patrzy na moje dzieci, droczy się z nimi i mówi: „Mogłabyś trochę przytyć” albo: „Dlaczego masz goły brzuch?”. A między tymi słowami, choć ton często jest zaczepny, w tych spojrzeniach jest tyle ciepła i miłości! Siedzę z boku i widzę, jak jej się oczy śmieją. I myślę, że ten schemat, zapożyczony od mojej mamy, na pewno kiedyś powtórzę (śmiech). Tak samo będę patrzyła na moje wnuczki i w ten sam przyjazny sposób będę je prowokowała.





Źródło: Gala

czwartek, 4 lutego 2010

Moja dojrzałość moja kobiecość


Wydaje się, że reklamowe hasło Sorai: „Jak pięknie dziś wyglądasz” zostało wymyślone specjalnie dla Małgosi Foremniak. Czas się dla niej zatrzymał. Wygląda jak nastolatka, myśli jak mądra dojrzała kobieta, a cieszy się każdym dniem jak dzieciak.

Wolałabyś, żeby mężczyzna powiedział: „Jesteś wspaniałą aktorką” czy „Jesteś wspaniałą kobietą”?

Oczywiście, że wspaniałą kobietą. Aktorka to zawód. Dobrze jest być świetną aktorką, ale nawet jeśli ten mężczyzna byłby reżyserem, wolałabym, żeby najpierw zobaczył we mnie wspaniałą kobietę, dopiero potem aktorkę.

Uroda – co dla ciebie znaczy? Bardziej pomaga w życiu czy przeszkadza?

To zależy (śmiech). Kiedy mam do załatwienia jakąś sprawę, chcę coś zdobyć, a wokół większość stanowią mężczyźni, wtedy zdecydowanie pomaga.

A przeszkadza, gdy tę większość stanowią kobiety?

Tak (śmiech). Czasem uroda jest też powodem wrzucenia aktorki do szufladki. Poza tym blondynka od razu kojarzy się z delikatnością, eterycznością i czasem głupotą (śmiech).

Jak udaje ci się oszukać czas?

Ależ ja nie oszukuję czasu! Nie próbuję udowadniać, że jestem młodsza, niż wskazuje na to metryka. Mam 42 lata i bardzo mi się to podoba. Dla kobiety to dobry czas.

Nie boisz się starości? Tego, że uroda przeminie, pojawią się zmarszczki…

Już mam zmarszczki. I wiem, że moje ciało nigdy już nie będzie takie jak u 25-latki. Ale nie jest to dla mnie powód do zmartwień. Myślę, że kobieta powinna umieć z godnością przyjmować upływający czas. Nie należy tego zbyt mocno przeżywać, bo prędzej czy później znajdziemy się w klatce, z której nie ma wyjścia. Oczywiście trzeba o siebie dbać, ale nie gonić rozpaczliwie za przemijającą młodością. Uwielbiam patrzeć na kobiety, które nie przejmują się upływającym czasem. Są świadome siebie, mądre, a zmarszczki dodają im tylko uroku. Beata Tyszkiewicz jest piękna, choć nie zajmuje się polepszaniem swojej urody. I cóż z tego, że ma zmarszczki? Dla mnie jest królową. Ma to, co najważniejsze – piękno wewnętrzne. A piękno nie ma wieku.

Ale twoich zmarszczek nie widać. Czy nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Wciąż wyglądasz jak nastolatka.

Jestem kobietą dojrzałą, z wieloma doświadczeniami, ale mam w sobie radość życia i takie patrzenie na świat, jakbym widziała wiele rzeczy po raz pierwszy. I bardzo się z tego cieszę.

Jak zachować to dziecko w sobie? Mimo wszystko?

Lekcje, jakie daje mi życie, wnioski, które wyciągam z porażek, to moja dojrzałość, moja kobiecość. Ale lubię się wygłupiać, żartować. Mając bagaż doświadczeń, można być spontaniczną, cieszyć się z każdej rzeczy, która mnie spotyka, dziękować losowi za każdą drobną radość. Za wszystko, co się przydarza, za to, że się w ogóle przydarza.

Nawet jeśli spotyka nas coś złego?

To też może być prezent od losu. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale złe doświadczenia nie są po to, by nas zniszczyć, tylko po to, żeby nam było lepiej. Dlatego, że kiedy je już przeżyjemy, następnym razem albo będziemy ponad to, albo będziemy to omijać, ale zawsze już będzie inaczej. Poza tym czasem musimy doświadczyć zła, by bardziej docenić dobro.

Kobiety zwykle martwią się przyszłością, do której wciąż biegną, i przeszłością, od której uciekają. Ty nie zawracasz tym sobie głowy, żyjesz dniem dzisiejszym.

Bo przeszłości już nie ma. A przyszłość zawsze jest niewiadomą. Mamy tylko tę chwilę i powinniśmy zrobić wszystko, by była piękna.

Można się tego nauczyć?

Nie jest to łatwe. Rano, gdy wstaję, zadaję sobie pytanie: co jest dla mnie w życiu ważne? I tylko na tym się skupiam. Trzeba tę chwilę celebrować, czuć, dostrzegać szczegóły, bo potem to właśnie te szczegóły pamiętamy. To one znaczą.

Ale jak to zrobić?

Gdy jem ciastko, cieszę się, że jest słodkie, kolorowe, pachnące, a nie martwię się, że utyję. Potrafię cieszyć się chwilą, nawet jeśli całkiem niedawno spotkało mnie coś przykrego.

Chcesz powiedzieć, że tracimy dystans w nieustannym narzekaniu na ciężki los?

Kiedy kończysz dzień, zrób sobie taki rachunek. Napisz, co było złe, a co dobre. Może się okazać, że wszystko było dobre. Nie wierzysz? Ktoś mnie obraził, ale dzięki temu dowiedziałam się, co o mnie myśli albo że już nie chcę więcej z nim rozmawiać. Zawsze, nawet w najgorszej rzeczy, znajdzie się ta druga, dobra strona medalu. Dlatego każdego wieczoru robię sobie taki rachunek sumienia w specjalnym zeszycie. Mam już przyjemność, kiedy tylko otwieram ten zeszyt, bo jest z czerpanego papieru, piękny w dotyku. Długopisem w kropki, który dostałam od swoich dzieci, wypisuję wszystko, co mnie dziś spotkało. I okazuje się, że tyle dobrych rzeczy mi się przydarzyło.

Jak dbasz o urodę?

Przede wszystkim dbam o nią od wewnątrz. Wstaję rano i zanim umyję zęby, żuję olej. Najbardziej lubię z pestek winogronowych, bo jest najsmaczniejszy. Żucie oleju usuwa z organizmu toksyny. Chodzę więc po mieszkaniu, nastawiam wodę na kawę, przygotowuję śniadanie i żuję olej. Potem ćwiczę, nie tylko po to, żeby mieć ładne kształty, ale dlatego, że taka godzinna gimnastyka daje mi siłę i energię na cały dzień. Dopiero potem jem śniadanie.

Co zwykle masz na talerzu?

Mnóstwo! Kasza jaglana, ciemny ryż to podstawa, oczywiście z różnymi dodatkami. Czasem jeszcze jakiś ser, jajka sadzone, kawałek ryby. I po dwóch godzinach znów jestem głodna. Jem dość dużo i często, i właściwie wszystko. Unikam tylko konserwantów, choć to jest coraz trudniejsze. Bo nawet wiejski chleb jest nafaszerowany chemią. Staram się też nie łączyć węglowodanów z białkiem. Dlatego mogę jeść do woli, mój organizm szybko to spala.

Stosowałaś jakieś diety?

Moim zdaniem dieta jest największą głupotą świata. Jak można z tych wspaniałych, przepysznych bożych darów rezygnować i żyć na liściu sałaty! Czasem przeprowadzam głodówki, żeby oczyścić organizm. Przez kilka dni nic wtedy nie jem, tylko piję. Albo robię monodiety – jem ryż albo warzywa.

Masz jakieś ulubione urodowe rytuały?

Przynajmniej raz w tygodniu robię sobie peeling całego ciała solą z olejem. Może to być olejek kokosowy i zwykła sól kuchenna. Do kąpieli zawsze dodaję sól morską, żeby nakarmić skórę mikroelementami. Codziennie szoruję ciało sznurkową szczotą. I na koniec zawsze płuczę się zimną wodą.

Brr…

Robię to od lat. Początki były trudne, krzyczałam na cały dom, dzieci myślały, że coś ze mną nie tak. Ale dziś nie wyobrażam sobie, żebym kąpieli nie zakończyła zimnym prysznicem. Zimna woda poprawia krążenie, budzi ciało do życia, daje mi „kopa” na cały dzień. No i hartuję się. Kolejnym rytuałem jest masaż twarzy. Zawsze wieczorem masuję twarz olejkiem i dopiero potem nakładam krem, który najlepiej działa na przygotowanej twarzy.

Zostałaś twarzą Sorai. Co cię przekonało do tej marki?

Na te kosmetyki zwróciłam uwagę, zanim zostałam ich twarzą. Czasem dostawałam od różnych firm produkty i testowałam. Boję się „bogatych” kremów, które uzależniają. Bo póki ich używamy, wyglądamy pięknie. Ale gdy przestajemy, skóra natychmiast to odczuwa. Ja potrzebuję kosmetyków, które dopełniają potrzeby skóry, stymulują ją, a nie rozleniwiają.

Czym różni się sceniczny make-up od zwykłego i sylikonowa baza pod makijaż od zwykłej bazy?

Sceniczny make-up jest genialny. Rozprowadza się idealnie, skóra jest odżywiona, światło się lekko odbija i nie masz wrażenia maski. Kryje zmęczenie, przebarwienia, długo się trzyma i nawet wieczorem wygląda świeżo. Podobnie jak sylikonowa baza pod makijaż. Dla mnie hitem są też głęboko nawilżająco-dotleniające maseczki koralowe. Gdy potrzebujesz po nieprzespanej nocy pięknie wyglądać, ta maseczka potrafi zdziałać cuda. Nakładasz rano taką maskę, jesz śniadanie, zmywasz maskę, nakładasz make-up i jesteś jak nowo narodzona.

Jakie kosmetyki zawsze masz w torebce?

Korektor, puder i błyszczyk.

Skupiam się na twojej urodzie, ale ty masz przepiękne wnętrze.

Wszyscy składamy się z uczuć i emocji. To, jacy jesteśmy, zależy od naszych myśli i od wyborów, jakich dokonujemy w życiu. Kocham życie, lubię się nim karmić. Ale z życiem jest jak z obiadem. Żeby się nim nakarmić, najpierw trzeba je sobie „ugotować”. Więc staram się gotować tak, by było smacznie.

Jesz powoli, delektując się każdym kęsem czy pochłaniasz to życie łapczywie?

Gdy jem bardzo szybko i łapczywie, zazwyczaj mam „czkawkę”.

Ale tak właśnie ostatnio wygląda nasze życie – nieustanna gonitwa.

Cóż, sami sobie taki los gotujemy. Ale mam nadzieję, że w końcu świat zwolni. Ludzie kiedyś będą mieli dość tego powierzchownego, nieprawdziwego życia. Bo ono nic nie daje. Ucieczka w różnego rodzaju pozory prowadzi donikąd. Ludzie poszukują miłości, a tworzą samotność.

Więc jak żyć?

Nie dawać światu tego, czego by się samemu nie chciało dostać.

Co jest dla ciebie najważniejsze?

Miłość.

Dokonując wyboru, kierujesz się sercem czy czasami dopuszczasz rozsądek do głosu?

Zawsze sercem. Bo tylko wtedy jestem pełna w środku. Kiedy kieruję się rozsądkiem, zapominając o sercu, zwykle stwarzam pustkę. Nie ma nic gorszego, jak żyć z pustką w środku.

A jeśli serce jest złym doradcą?

Serce to nasza intuicja, nasz wewnętrzny głos i warto go słuchać.

By osiągnąć harmonię?

Światem rządzą duch i materia. Gdy wybieramy materię, wtedy choruje nasza dusza. Jeżeli za bardzo idziemy w duchowość, to nie przeżywamy życia. Trzeba żyć „w poziomie” i „w pionie”. Czerpać z życia jak najwięcej, doświadczać go, ale nie zapominać o naszej duchowości. Jesteśmy duszami ubranymi w ciało. Ciało ma formę, a dusza ma piękno. Trzeba odnaleźć w tym równowagę, by się nie zagubić.

Zgubiłaś się kiedyś w życiu?

Wielokrotnie. Ale gdybym nie błądziła, dziś nie byłabym tą, którą jestem. Gdy się ciągle idzie po płaskiej, równej, gładkiej drodze, człowiek się nie rozwija.

Dużo dajesz z siebie innym. Jesteś ambasadorem UNICEF-u, byłaś dawcą szpiku kostnego, adoptowałaś dwoje dzieci – dlaczego to wszystko robisz?

Bo to mi przynosi los i pyta mnie: „Idziesz w to, Foremniak, czy nie?” A ja myślę, włączam serce – mój barometr, i zazwyczaj odpowiadam: „Tak, wchodzę w to”.

Leszek Kołakowski powiedział, że w życiu nie należy szukać sensu. A jak ktoś go szuka, sam jest sobie winien. Też tak uważasz?

Zgadzam się. Warto stawiać cele, ale niech one będą dalekie. Bo sama podróż jest sensem życia, a nie jej kres. Życie jest podróżą. Jest jedną wielką zmianą. Nie ma w nim nic stałego. Stała jest tylko zmiana. Gdy to sobie uświadomisz, przyjmiesz to życie z całym bagażem, jaki niesie.

I wtedy nie bolą porażki?

Zarówno sukces, jak i porażka to złudzenie.

Więc co jest prawdą?

Świadomość. Wszystko się zmieni w pył, zostanie tylko świadomość. Świadomość to jest prawdziwe życie. Krok po korku.

Po co wchodziłaś na Kilimandżaro, najwyższy szczyt w Afryce?

Bo to było moje marzenie. Spełniło się. I dostałam jeszcze siłę.

Ale przecież nie omijają cię przykrości. Co wtedy robisz?

Idę do parku. Chińczycy mówią, że jak masz problem, musisz go rozchodzić. I dużo jest w tym prawdy. Żyjemy w strasznym chaosie i hałasie. Hałasie naszych myśli i cudzych myśli. To wszystko nas atakuje. Dlatego trzeba pójść w miejsce, w którym jest harmonia, spokój, cisza. Wypełnić się tym i spojrzeć na problem jeszcze raz, z innej strony.

Za co siebie lubisz?

Za spontaniczność i za jasność, którą mam w sobie. Za to, że potrafię z największej kotłowaniny i plątaniny wydobyć jedną pozytywną rzecz, taką nitkę, po której zaczynam się na nowo wspinać.

Masz jakieś kompleksy?

O! Całą walizkę. Na pewno jestem za mało cierpliwa. Czasem chciałabym pewne rzeczy za szybko naprawić. W dodatku ciągle się spóźniam. W domu nazwano mnie nawet sójką. Mogłabym też mieć większe piersi, mocniejsze i dłuższe włosy (śmiech). Chyba już tak jest, że zawsze pragniemy tego, czego nie mamy. A sztuka polega na tym, żeby kochać siebie ze wszystkimi zaletami i wadami. Żeby stanąć przed sobą samą i powiedzieć: „Jestem taka, jaka jestem. I jest fajnie!”.

Lubisz być kobietą?

Uwielbiam. Bo kobieta to przepiękny stwór. Ma mądrość, delikatność, zmysłowość i drapieżność. Jako całość jest… dziełem sztuki.

Co dodaje kobiecie urody?

Pewność siebie, poczucie własnej wartości, akceptacja. To promieniuje.

A miłość? Mówi się, że to ona jest najlepszym kosmetykiem kobiety?

Och, tak. Chcemy być kochane i chcemy tę miłość dawać. Kobieta bardzo potrzebuje miłości. Dla niej jest ona podstawowym pokarmem. Dodaje blasku, energii, seksapilu. Ale najpierw musimy pokochać same siebie. Bo co z tego, że chcemy dać innym miłość, jak nie kochamy siebie?

Jesteś szczęśliwa?

Czasem tak, a czasem nie, jak to w życiu.

Źródło: Skarb nr 9/2009