czwartek, 31 grudnia 2015

Mężczyźni mówią, że jestem silna

 
 
Czy skromne, surowe wychowanie daje człowiekowisiłęw życiu? Czy kilka nieudanych związków sprawia, że w kolejnym kobieta jest mądrzejsza i bardziej niezależna? Czy ktoś, kogo uczono nie skupiać się na sobie, może być aktorem? Czy odejście rodziców tylko nam coś odbiera, czy też… wzbogaca? Małgorzata Foremniak uznała, że już umie odpowiedzieć na te pytania.

Nieprzewidywalna. Takim jednym słowem dotąd określałem Małgosię. Pamiętam, jak podczas programuMam talentw emocjach uderzała głową o stół. Znam relacje kolegów aktorów o tym, jakie żarty robi na planie filmowym, by po chwili… wdać się w reżyserem w poważną filozoficzną dyskusję. Przypomina mi się też historia, jak parę lat temu, udzieliwszy wywiadu Twojemu STYLOWI, wyjechała do Afryki i stamtąd przysłała faksem swoją wersję tekstu, napisaną od nowa, ręcznie na jakichś kartkach. Nie wiedziałem więc, kto przyjdzie na to spotkanie. Przyszła trochę zmęczona, (nocne zdjęcia do nowego filmu) ładna kobieta, niemal bez makijażu. I opowiedziała o ważnych chwilach swojego życia zaskakująco otwarcie.
Było trochę śmiechu, ale i łzy, bo Małgosia nazbierała przez lata sporo doświadczeń. Takiej jej nie znałem. A warto było poznać.

Twój STYL: To prawda, że w twojej rodzinie dziadka i babcię całowało się w rękę?

Małgorzata Foremniak:- Tak. Kiedy przyjeżdżaliśmy do dziadków, najpierw należało przywitać się ze „starszyzną”. Wtedy ja, siostra, brat podchodziliśmy i całowaliśmy ich w ręce.

Pytam, bo zastanawiam się, czy dobre wychowanie jest dzisiaj w twoim świecie atutem, czy obciążeniem. Czy to, że jesteś dziewczyną z Jedlińska, daje siłę, czy osłabia?

- Dla mnie to atut, potężny. Siła przetrwania. Tam, gdzie się wychowałam, były jasne priorytety. Dzieci miały obowiązki i były z nich rozliczane. Sprzątałam, pracowałam w ogródku, a gdy byłam starsza, gotowałam obiady. Cała nasza trójka miała jeden mały pokoik. Tata zrobił nam regał, w którym każde miało miejsce na ubrania i zamykaną szafkę, gdzie był jego świat, skarby. Pamiętam, jak czekałam na rzeczy, które zużyje siostra i ich nie będzie chciała. Zużyje… dosłownie. Miała golf tyle już razy prany i przeprasowany, że dzisiaj nikt by go nie włożył, a ja czekałam na ten golf jak na wspaniałą rzecz…

Niedostatek czy skromność?

-Skromność. Istniały sprawy ważne i nieważne. Pieniądze musiały być na „edukację”, tak mówiła mama. Ale na kaprysy nie. Wiesz, że pierwszy raz poszłam do kawiarni, gdy miałam 18 lat? W Jedlińsku kawiarni nie było, więc dostałam pozwolenie i PKS-em pojechałam do Radomia. Byliśmy wychowywani twardo, może czasem zbyt twardo. Była miłość, bezpieczeństwo, ale rozmów, zrozumienia moich emocji już nie. Na ścianie naszego pokoiku wisiała słomiana mata podzielona na trzy części. Na swoim skrawku przypinałam wycinki z gazet. Pamiętam, że kiedyś zafascynowały mnie ludzkie oczy, wieszałam na macie zdjęcia… oczu. Tacie się to nie spodobało. Nie rozumiał, o co chodzi, uznał, że to na mnie źle wpływa.

Uciekłaś kiedyś z domu?

-Skąd! Byłam grzeczną dziewczynką, nie przechodziłam nawet okresu buntu. Raczej uciekałam w swój świat. Mam to do dzisiaj, niektórzy mówią, że się „zawieszam”. Kiedyś… naszdomstał na końcu Jedlińska, dalej były już tylko łąki, wracałam zimą ze szkoły, była mgła, przed sobą miałam przestrzeń, w której nie wiedziałam co jest. I zamiast skręcić w dróżkę do domu, rzuciłam się w tę mgłę. Biegłam ile sił z zamkniętymi oczami, zatrzymałam się w kompletnej ciemności. Poczułam wtedy niesamowitą lekkość, ale potem pojawił się strach i wróciłam.

Co myślała nastoletnia Małgosia, patrząc w lustro?

-Byłam trochę pucułowata, ale najwięcej kompleksów miałam z powodu cery. Gdy podczas szkolnych uroczystości wychodziłam na scenę, wydawało mi się, że wszyscy widzą tylko moje pryszcze.

Pryszczata dziewczyna z Jedlińska chce zostać aktorką. Duża odwaga.

-To był przypadek, chociaż… nie, nie ma przypadków. Kiedyś w liceum występowałam na akademii z kółkiem teatralnym, chyba z okazji rocznicy rewolucji. Po występie podszedł do mnie generał i powiedział: „Obywatelko, uważam, że obywatelka powinna pomyśleć o zawodzie aktora, bo obywatelce to dobrze wychodzi”.

I obywatelka pojechała do Łodzi.

-Dwie koleżanki ze szkoły zdawały do szkoły aktorskiej, więc dołączyłam i… dostałam się jako jedyna.

Zuch.

- E tam, byłam przerażona. Kiedy dotarło do mnie, że zdałam, wpadłam w panikę. „Rany boskie, co to będzie?!” Pamiętam pierwszy dzień w szkole, z sali wychodzili studenci trzeciego roku, Czarek Pazura w czarnym gimnastycznym kostiumie, dziewczyny takie piękne… Wszystkie kompleksy wyszły mi jak te krosty na buzi. Wtedy poczułam się taka… z Jedlińska, niewiele wiem, niczego w życiu nie widziałam. Nawet nie rozumiałam niektórych słów. Na fuksówce Krzysiek Ibisz kazał mi napisać list z inwektywami. To miały być „soczyste inwektywy”. Najpierw zajrzałam do słownika, żeby sprawdzić, co to znaczy. A kiedy napisałam list, Ibisz się załamał, bo przecież nie umiałam kląć. Gdy panowie się o tym dowiedzieli, Piotrek Polk, Czarek Pazura poddawali mnie torturom: musiałam wychodzić na scenę i mówić brzydkie słowa.

Gombrowiczowski gwałt przez uszy. A dzisiaj zdałabyś ten egzamin?

- Oczywiście. Łódzka Filmówka to dobra szkoła.

21-letnia studentka wychodzi za mąż, rodzi dziecko. Utracona wolność?

- Nic z tych rzeczy. Chciałam mieć rodzinę i dziecko. Na trzecim roku studiów miałam taką potrzebę bycia mamą, że kiedy widziałam na ulicy kobietę w ciąży, szłam za nią i wdychałam jej zapach.

A co z wesołym studenckim życiem, ekstrawagancją?

- Z ekstrawagancją nie miałam nic wspólnego. Byłam inna. Koledzy chodzili do knajp, a ja włóczyłam się po jakichś zaułkach Łodzi i ich „doświadczałam”.

Żadnego tralala?

- No, były imprezy takie, że następnego dnia nie pamiętało się zdarzeń z poprzedniego wieczoru, ale mnie to wystarczało raz na kwartał. Zresztą ciągłe imprezowanie na studiach aktorskich to mit. To jest raczej obóz pracy!

Uroki macierzyństwa cię nie przerosły?

- Nie, w ogóle. Byłam dobrze przygotowana do życia, bo jako dziewczyna miałam w domu obowiązki: gotowałam obiady, prasowałam… Mama i siostra zawsze się wycwaniały i dawały mi do prasowania męskie koszule, które nie były wtedy z takich materiałów jak dziś. Nie miałam deski do prasowania i żelazka, z którego bucha para, tylko takie… nazywałam je „żelazkiem obronnym”, ciężkie, z grubym kablem. Potem jako pani domu dałam radę. Na trzecim roku zaliczono mi rolę w Teatrze Telewizji jako pracę dyplomową, mieszkałam z mężem w Radomiu i jeździłam do Łodzi tylko na niektóre zajęcia. Kiedy Ola się urodziła, pracowałam już w radomskim teatrze, w radiu na pół etatu i byłam żoną i matką. Inne czasy. Po latach, gdy moja córka była już dorosła, powiedziała mi: „Mamo, nie wyobrażam sobie, jak ty wtedy wytrzymałaś”.

Tymczasem 23-letnia Małgosia z dwiema walizkami, z małą córeczką, będąc w trakcie rozwodu, ląduje w Warszawie, gdzie nikogo nie zna… Znów „dałaś radę”?

- Kilka razy w życiu otwierałam walizkę, wygarniałam do niej rzeczy z szafy i szuflad wyprowadzałam się. Ale wtedy… strach był. Traciłam przecież grunt pod nogami, stabilizację, jaką miałam w Radomiu. Wiedziałam jednak, że w tym związku już tkwić nie mogę. Rzuciłam się w nieznane, jak w tę mgłę w Jedlińsku. Dziecko daje kobiecie niesamowitą determinację. Miałam wtedy tylko angaż w Teatrze Kwadrat, ale żadnej roli, czyli brak dochodów. Za pieniądze z ostatniego filmu wynajęłam mieszkanko na Starym Mieście, córka poszła do przedszkola. Po jakimś czasie dostałam pierwszą rolę na zastępstwo. Mama mi pomagała.

Nie namawiała cię do ratowania małżeństwa? „Dla dobra dziecka”?

- Nie, mama nie wtrącała się w moje życie. Jasne, radziła „zastanów się”, ale kiedy zapadła decyzja, po prostu była ze mną.

Można się z ojcem swojego dziecka rozstać zupełnie?

- Można. Jeśli ludzie tracą do siebie szacunek, chcesz tę historię zakończyć. Gdy w pewnym momencie tylko się rozmijamy, wspólna przeszłość nadal jest ważna. Tak mam z Waldkiem (Waldemar Dziki, drugi mąż MF). Życie z nim było wielką wartością. Nie mamy wspólnych dzieci, ale Wita (syn WD) traktuję jak syna, on uważa moją Olę za córkę. No i jest jeszcze dwójka, którą wzięliśmy na wychowanie. Można podjąć decyzję o rozejściu się, nie niszcząc więzi. Ale tak… doświadczałam też rozstań, które były bolesne, traumatyczne. Tylko że negatywne sytuacje wiele nas uczą. Osoby, które w życiu spotykamy, to nasi nauczyciele.

Dziękuję za taką naukę, gdy ktoś nas zrani do krwi.

- Nie, to MY dajemy się zranić. Sami odpowiadamy za swój los. Mogę więc albo kogoś nienawidzić za to, co się między nami stało, albo coś w swoim życiu zmienić.

Bardzo to buddyjskie. A czy jest tak, że w każdym kolejnym związku z mężczyzną jesteś mądrzejsza?

- Nauczyłam się dbać o siebie. Byłam wychowana na grzeczną, posłuszną i dającą. Miałam syndrom niewolnicy, nie myślałam o swoich potrzebach. Wpojono mi, że myślenie o sobie jest egoistyczne, więc niedobre. A to się potem mści.

Gdy mówimy o dawaniu, jednej decyzji w twoim życiu nie mogę ogarnąć wyobraźnią. Przyjęcie do rodziny dwójki dużych już przecież dzieci. Pamiętasz moment rozmowy o tym ze swoim mężem?

- Oczywiście. Moja Ola jako 12-latka uległa zaczadzeniu. Prawie straciłam dziecko. Trafiła na oddział nefrologii. I tam, odwiedzając córkę, poznaliśmy Milenę, dziewczynkę w jej wieku, którą potem wzięliśmy do siebie. Pamiętam taki moment: Waldek, wielki mężczyzna, zabawia dzieci w szpitalnej sali, a Milena coś mu rezolutnie tłumaczy. Obserwuję tę sytuację z dystansu, jak widz… Wieczorem w domu, co tu gadać, otwierało się wino, żeby jakoś zrzucić z siebie stres. I wtedy słyszę Waldka: „Pamiętasz tę dziewczynkę, która z nami rozmawiała? Może wszystko stało się po to, żebyśmy mogli ją spotkać?”. Wtedy zaczęliśmy interesować się losem Mileny i jej brata, którzy byli w domu dziecka i… tak się potoczyło.

Szybka decyzja. Ryzykowna chyba?

- Tak, ale nikt nas nie powstrzymał, nie powiedział: „Proszę państwa, to wspaniały odruch serca, ale przypracy, którą wykonujecie, czasie, którym dysponujecie, i przy obciążeniach tych dzieci to jest wyzwanie wymagające olbrzymiego przygotowania”.

Żadnego mądrego psychologa?

- Nie. Problem ujawnił się później. Prawie dwa lata nie wychodziłam z poradni psychologicznych. To było trudne, taka sytuacja uderza rykoszetem i w związek, i w rodzone dzieci. Robiliśmy z Waldkiem to, co podpowiadała nam intuicja, a tu potrzeba było doświadczenia, wiedzy.

A co powiedziałaś Milenie i Patrykowi w ramach „kontraktu”, biorąc ich do siebie? Czego od nich oczekujesz, czego nie?

- Zadaliśmy im pytanie, czy chcą do nas mówić „mamo” i ”tato”. Było wiele trudnych rozmów w stylu: „Chcę ci pomóc, ale nie mogę zmienić dla ciebie całego swojego życia. Ty też musisz coś wnieść od siebie, jeśli mamy być razem”. Ale udało nam się stworzyć wspólną historię. Oni są już dorośli.

Jest w twoim życiu jakaś decyzja, której żałujesz?

- Nie chcę oceniać przeszłości. To bez sensu patrzeć na nią z perspektywy czasu, kiedy mam już więcej doświadczenia i mądrości życiowej. Myślenie, czy na przykład powinnam wyjść za mąż, mając 21 lat, do niczego nie prowadzi. Jedno wiem: w wielu sytuacjach bardziej zadbałabym o siebie. Doszłam do tego po śmierci moich rodziców. Ich odejście było dla mnie przełomem. Można powiedzieć, że dali mi nowe życie.

Mimo że w dzieciństwie wasza więź była taka… surowa?

- Mama zawsze ukrywała swoje emocje. Na zewnątrz była silną kobietą, a w środku wrażliwą, tylko rzadko to okazywała. Odkryłam to dopiero po jej odejściu. Zostawiła nam „Opowiadanie o sercu”.

Tekst?

- Tak, tata znalazł go w bieliźniarce. Niedokończone opowiadanie mojej mamy o niej. Byliśmy w szoku, skąd się to wzięło, kiedy to pisała? Tajemnica wyjaśniła się po kilku latach. W kawiarni w Konstancinie spotkałam kuzyna Marcina, o którym wiedziałam, że zajmuje się literaturą. Wspominaliśmy mamę, opowiedziałam mu o tym, że mama zostawiła coś tak pięknego. A on na to: „Ja to napisałem. Twoja mama w szpitalu mi dyktowała”.

Z jakimi emocjami to czytałaś?

- Z uczuciem bezpowrotnej utraty kogoś, kogo chciałabym o tyle spraw zapytać. Czytasz historię, która odkrywa przed tobą tajemnicę, chciałbyś biec do tej osoby, prosić o ciąg dalszy, a tu historia się urywa. W tym opowiadaniu odnalazłam mamy wrażliwość, którą okazywała tak rzadko… Bo mama czasem „zdejmowała zbroję”. Jako dziewczynka widziałam taką sytuację na podwórku u dziadka: Ktoś gra na akordeonie, mama jest w sukience, rozpuszcza włosy, zrzucaklapkii zaczyna tańczyć. Myślałam: „To jest moja mama, taka swobodna, taka piękna”. A potem znów zmieniała się w skupioną panią magister. Oni byli z tatą z pokolenia wojny, w ich życiu nie było miejsca na romantyzm, trzeba było dbać o byt.

Czasem dopiero w starszym wieku… ten pancerz pęka.

- Mama w ostatniej fazie choroby odpuściła. Jakby stała się dziewczynką. Nagle nasze role się zmieniły, zobaczyłam przed sobą bezradną osobę, która w szpitalu prosi, żebym jej umyła głowę. Rozpuściła swoje siwe włosy, a wtedy przypomniał mi się ten jej taniec, tylko że teraz widziałam przed sobą staruszkę. Czas zatoczył koło.

Takie chwile nas zmieniają.

- Tak. Kiedy tata rano zadzwonił, że mama odeszła, przyjechałam z córkami. Nie oddałam mamy nikomu, same przygotowałyśmy ją do pochówku. Tak jakby odezwało się doświadczenie pokoleń. Powiedziałam: „Dziewczyny, to bardzo ważna chwila”. Zapaliłam świecę, przyniosłyśmy kwiaty do pokoju. I razem mamę myłyśmy, ubierałyśmy, wspominając różne zdarzenia z jej życia. Mówi się, że ktoś wydał ostatnie tchnienie. Taki moment pamiętam. W trakcie tych przygotowań wyszedł z niej ostatni oddech, jakby westchnienie. To było… mogę chyba użyć słowa: majestatyczne.

Ale to chyba dobre wspomnienie?

- Dające spokój. I długa chwila, symboliczna. Kiedy mamę myłam, pomyślałam: leży przede mną kobieta, która nosiła mnie w łonie. A ja ostatni raz dotykam ciała, w którym się zaczęłam. Nie ma śmierci, jest… ciągłość.

Można sądzić, że odejście rodziców osłabia, bo za plecami jest już tylko ściana.

- Nie. To daje niezwykłą siłę. Miałam poczucie, że z ostatnim oddechem mamy wychodzi ze mnie jakaś część energii, która pochodziła od niej, ale w tym miejscu pojawia się już moja własna siła.

Trudne.

- Wiem, trudno to wytłumaczyć. Ale to samo się powtórzyło, gdy odszedł tata.

Niedługo, trzy lata później.

- Tak, trwały wtedy nagrania Mam talent. Musiałam jeździć do Warszawy, więc za każdym razem żegnałam się z tatą, nie wiedząc, czy zdążę do niego wrócić. I pamiętam te noce, jakby poza czasem, gdy spałam z nim w jednym pokoju i nasłuchiwałam, czy usłyszę oddech taty. W takiej chwili czujesz, jak cienka jest granica między życiem i śmiercią. To ci uświadamia, że na co dzień w ogóle o tym nie myślisz, że żyjesz. Przychodzi refleksja: czy naprawdę robisz to, czego pragniesz? Czy nie marnujesz czasu na realizowanie nie swoich decyzji?

Kiedy najbardziej brakuje ci rodziców?

- Są chwile, kiedy sięgam po telefon, żeby zapytać: „Mamo, jak to było z tym ciastem drożdżowym?”. Albo niedawno w Wiedniu, dokąd pojechałam ze spektaklem Kolacja z Gustavem Klimtem, szykowałam się w hotelu do wyjścia, miałam parę minut, więc myśl: „zadzwonię, opowiem, co robię” i… nie mam już do kogo zadzwonić. Ale też często się zdarza, że czuję ich obecność, niemal namacalną.

A znasz takie uczucie: robisz coś albo mówisz i uświadamiasz sobie: „upodabniam się do mamy”?

- Nawet nie upodabniam, ja nią jestem! Słyszę dźwięk jej głosu, jej intonację. Pamiętam takie ciężkie westchnienia mamy, gdy już „ręce jej opadały” i nagle… zauważam takie same u siebie. Kiedyś mnie to niepokoiło, teraz rozczula. Są rzeczy, których nie akceptujemy u rodziców, obiecujemy sobie: „Ja będę inna”. Trzeba nad sobą popracować, zdjąć to, co nie należy do nas, tylko do nich.

Jakiej cechy powinnaś się pozbyć, żeby ci się łatwiej żyło?

- Dekoncentracji. Szybko się rozpraszam. Mam taki niespokojny umysł. Ciągle muszę coś czytać, myśleć, przetwarzać. Trudno mi się skupić się na jednym. Chciałabym wszystkiego naraz. Ktoś życzliwie powiedział, że „mam dużą wiedzę, ale rozproszoną”. Czasem przeszkadza mi to w pracy, bo potrzebuję się wyłączyć, skoncentrować, a umysł wciąż podsuwa nowe myśli i… odjeżdżam.

A taka sytuacja: zasypiasz i widzisz ogryzek jabłka w kącie sypialni. Wstajesz podnieść czy myślisz „poleży do jutra”?

- Poleży. Albo pies go zje. Pedanteria? Absolutnie nie. Lubię ład, ale na przykład moja szafa wygląda teraz strasznie i już podjęłam postanowienie z okazji świąt, że regularnie, szuflada po szufladzie, zrobię porządki. Są momenty takie, że mam w domu TOTAL!

Bałagan znaczy?

- To delikatne słowo. Ostatnio sfotografowałam, co mieści się na stole, przy którym siedzę i oglądamfilm. I wysłałam zdjęcie córce. Odpisała: „No mamo, to przecież rodzinne”.

Co mówią o tobie mężczyźni, kiedy się z nimi rozstajesz?

- Nie pytam ich, ale… z reguły mówią, że jestem silna.

Za silna? Im to przeszkadza?

- Zależy, z jakim mężczyzną się wiążesz. Zwykle jednak, gdy odchodzi źródło zaspokajania potrzeb męskiego ego, to mężczyzna musi to sobie jakoś zracjonalizować. Ale powiem ci, że ostatnio już odpuściłam sobie myśl, że z kimś będę.

I mówi to osoba, która od lat deklaruje, że nie nadaje się do życia w pojedynkę.

- Widzisz, jakie zmiany! Tak myślałam, dopóki nie pobyłam sama i nie poczułam, jakie to fajne, jaką daje wolność. Oczywiście czasem brakuje kogoś. Ostatnio dopadła mnie grypa, wtedy chcesz, żeby ktoś był obok, nie tylko córcia, która gotuje ci rosół. Żeby się wtulić w duże ciepłe ciało. Ale „potem to mija mi”. Łatwiej być samą. Gdy pomyślę, że jakiś facet wszedłby do mojego życia z całym swoim światem, do którego musiałabym się dopasować, to nawet pal licho te przytulania! (śmiech).

To co mówisz, widząc maślane oczy panów?

- Po przejściach z mężczyzną, który stał się moim stalkerem, jestem odporna na „maślane oczy” i raczej mam odrzut. Takie doświadczenie zapisuje się kobiecie w każdej komórce ciała.

A jakie masz namiętności? Jeśli odkładamy na bok sprawy damsko-męskie.

- Dlaczego, „te sprawy” też są OK. Ostatnio całowałam się na planie filmu. Mój Boże, jak ja dawno tego nie robiłam. Przyjechałam do domu, położyłam się do łóżka i przyszło mi do głowy: „Fajnie się tak całować”. Mimo że podczas zdjęć nie robisz tego na sto procent.

Super ma pani pracę.

- O tak. Niedawno biłam się z mężczyzną, który chciał mnie wykorzystać seksualnie w windzie. Po czym przyduszano mnie w wannie, by na koniec grać scenę intymną. I dobrze wiedzieć, że nikomu nie sprawię tym przykrości, bo nikogo teraz nie mam. Nikt nie będzie miał pretensji, że leżałam nago na innym mężczyźnie. Z drugiej strony chciałoby się w domu wtulić w czyjeś ramiona i poczuć, że teraz już przytulam się naprawdę.

Więc jednak nie seksmisja!

- Nie, bycie z kimś jest super. Mężczyzna inaczej widzi świat, jest dopełnieniem.

Ale on bardziej ma rąbać drzewo czy bawić się z dzieckiem w piaskownicy?

- Dobrze jest, gdy facet umie wbić gwóźdź w ścianę, bo to po prostu męskie. Lubię też, jak bez wysiłku, nonszalancko parkuje samochód. Nie wiem dlaczego, ale mnie to kręci. Dziecko? Jakie dziecko? Ja już nie mogę doczekać się wnuczki, już widzę, jak się razem lalkami bawimy.

Przepraszam za tę uwagę, ale mam wrażenie, że rozmawiam z dziewczyną, nie z kobietą.

- Myślę, że to moja zaleta. Bo ja jestem dojrzałą kobietą, ale mam w sobie dziewczynkę. Nie kręci cię to? Czasem siedzimy z Olą w domu, oglądamy infantylne seriale i rechoczemy z dowcipów jak dwie koleżanki. Wtedy słyszę: „Fajnie, że mam taką mamę jajcarę”.

Wykąpałabyś się na golasa w fontannie?

- Na golasa, w ubraniu, nie ma problemu. Mogę się położyć na środku ulicy. Czasem mam głupawkę. Ci, co ze mną pracują, to wiedzą.

A na czym opierasz swoje poczucie bezpieczeństwa?

- Jeżeli w ogóle je mam… Pytanie do kobiety, która jest sama i uprawia zawód, w którym bycie kobietą po czterdziestce nie pomaga. Kiedyś, jeśli nie miałam propozycji, zaraz przychodził strach, co to będzie. Teraz nabrałam dystansu. Nie przypisuję zdarzeniom etykietek „dobre” albo „złe”. Traktuję życie jak ciągłą szansę na zmianę. A odpowiadając konkretnie: czuję się bezpieczna, bo wiem, że w razie, gdyby powinęła mi się noga, moje rodzeństwo poda mi rękę. Tak sobie kiedyś obiecaliśmy. Poza tym jestem „robotną” kobietą. Mam pod Warszawą gospodarstwo, jadę tam wieczorem, otwieram ciężką bramę, przywożę taczką drewno, palę w kominku. Daję radę. Taka Małgosia Samosia.







Źródło: Twój Styl 12/2015

piątek, 27 listopada 2015

Audiobook Trzy Świnki. Zza kulis

Radio RMF FM już po raz kolejny przygotowało dla Was szczególny mikołajkowy prezent. Tym razem to piękna baśń braci Grimm o Trzech Świnkach w nowej współczesnej odsłonie autorstwa Adolfa Weltschka. W bajce udział biorą: Grażyna Wolszczak, Edyta Herbuś, Marcelina Zawadzka, Barbara Kurdej Szatan, Paweł Deląg, Wojciech Modest Amaro, Maja Sablewska, Małgorzata Foremniak, Marek Czyż

 




www.rmf24.pl